Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
8 listopada 2009
Lekarze-więźniowie Auschwitz-Birkenau (2)
Zdzisław Jan Ryn
Kliknij tu, aby przeczytać pierwszą część relacji

Kwarantanna.Wielu przywożonych więźniów musiało przechodzić tzw. kwarantannę, której oficjalnym celem było zapobieżenie przywleczeniu do obozu chorób zakaźnych. W rzeczywistości w czasie kwarantanny więźniowie zarażali się chorobami i byli poddani pierwszej „naturalnej” selekcji. Najsłabsi pod względem fizycznym, najmniej psychicznie wytrzymali więźniowie ginęli już w czasie kwarantanny. Tych, którzy ją przetrzymali, przenoszono – jako zdatną do eksploatacji niewolniczą siłę roboczą – do ogólnej części obozu.

W ambulatorium kwarantanny pracowali również polscy więźniowie-lekarze: dr Roman Zenkteler oraz polscy Żydzi: Nussen Kleiberg, Leon Gelberger, Chaim Krause, Emil Lerner, Eugen Reach, Arnold Rzędowski i inni. Wielu chorych umieszczano w bloku nr 12, który pełnił rolę „przedsionka krematorium”; ginęli w komorach gazowych. Dlatego starano się zatrzymać w kwarantannie chorych wymagających leczenia szpitalnego i w ten sposób ratować ich od śmierci.

Organizacja rewirów.Naczelną władzą obozowej służby zdrowia była komendantura SS. Naczelny lekarz, zwykle o wysokim stopniu oficerskim, miał swoich zastępców jako lekarzy poszczególnych obozów. Przedłużeniem tej władzy byli sami więźniowie, w tym lekarze. W miarę napływania transportów i rozbudowy obozu, a także z upływem czasu, przybywało chorych, głównie wyniszczonych głodem, tzw. muzułmanów. Lekarze i pielęgniarze byli zmuszani do prowadzenia żmudnej ewidencji, utrzymywania porządku i drobiazgowej dokumentacji chorych.

W początkowym okresie, ze względu na brak leków i środków opatrunkowych, o leczeniu właściwie nie było mowy. Niechętnie też zatrudniano lekarzy-więźniów, dlatego pracowali fizycznie i przeważnie ginęli. Od połowy 1942 roku, po klęskach Niemiec na froncie wschodnim, warunki szpitalne poprawiły się, zaczęto zatrudniać lekarzy-więźniów. Obóz Auschwitz zatracał charakter czysto polski i stawał się obozem międzynarodowym, gdyż przywożono więźniów z całej Europy, głównie Żydów. Szpital obozowy stał się tajną siedzibą międzynarodowego ruchu oporu.

W poczuciu obozowej solidarności w szpitalu udało się uratować życie wielu więźniów, na przykład przez fałszowanie dokumentacji lekarskiej, wypisywanie lżej chorych przed planowaną wybiórką, ukrywanie chorych czy pouczanie, jak mają się zachowywać podczas tzw. wybiórki do gazu. Dyscyplina bloku szpitalnego była niezwykle uciążliwa. Jak mógł funkcjonować szpital, w którym nie było lekarzy ani leków, gdzie okradano chorych z jedzenia, gdzie były wszy, pchły i pluskwy, podłoga i ustępy cuchnęły chlorem i tylko karta gorączkowa i historia choroby przypominały szpital; ta dyscyplina rewiru była dodatkową szykaną dla ciężko chorego. Zjawienie się lekarza SS na sali chorych, lekarza powołanego do czuwania nad zdrowiem – było najbardziej odstraszającym momentem. Oznaczało bowiem niebezpieczeństwo – wybiórkę na gaz lub fenol.

Szpital obozowy w Auschwitz.Nieludzkie warunki bytowania w obozie, wszechobecne umieranie i śmierć, wywierały głęboki uraz nawet u więźniów-lekarzy, obytych bardziej niż inni z ludzkimi zwłokami. Jan Olbrycht, lekarz sądowy, po 35 latach praktyki, obserwował w obozie przypadki nekrofagii, kiedy wycieńczeni głodem ludzie-szkielety wykrawali z trupów swych kolegów mięśnie i wnętrzności, aby je pożreć na surowo. Przez jakiś czas Olbrycht przebywał w szpitalu w bloku 28. Po wyzdrowieniu powierzono mu obowiązki aptekarza, gdyż magazyn z lekami znajdował się na strychu tego bloku.

W tym czasie sanitariusz Josef Klehr polecił mu przygotować się do sekcji zwłok więźnia, która miała się odbyć w sali operacyjnej na parterze bloku 28. Gdy Klehrowi oświadczyłem, że do sekcji wszystko przygotowane, ale nie ma zwłok,ten, ironicznie śmiejąc się, odrzekł: „Die Leiche spaziert noch”. I rzeczywiście, w jakiś czas później byłem świadkiem, jak do sali operacyjnej wprowadzono młodego, wyniszczonego więźnia, któremu Klehr nakazał położyć się na stole, a więźniowi Pańszczykowi polecił wstrzyknąć śmiertelną dawkę fenolu w serce.

Gdy śmierć nastąpiła, zjawił się lagerarzt prof. Kremer ze słoikami zawierającymi płyny utrwalające i oświadczył, że zamierza przeprowadzić badania, czy tzw. Zanik brunatny (atrophia fusca) w narządach nie powstaje po śmierci. Następnie polecił mi wyjąć ze zwłok wycinki z narządów, między innymi także z tych narządów, w których nigdy zanik brunatny nie występuje. Tak więc Klehr nie czekał na zejście śmiertelne któregoś z „muzułmanów”, […] lecz polecił uśmiercić więźnia zastrzykiem z fenolu– pisał Jan Olbrycht.

Jesienią 1944 roku, wspólnie z dr. Władysławem Fejklem, na polecenie standortarzta Edwarda Wirthsa, musieli wykonać sekcje świeżo zmarłych więźniów. Celem było ustalenie, w jakiej fazie skurczu czy rozkurczu znajduje się serce w momencie śmierci, jak po śmierci zachowują się zastawki serca. Wydający to polecenie nie respektował obowiązującej w medycynie sądowej zasady, że sekcję zwłok można wykonać nie wcześniej jak po upływie sześciu godzin od stwierdzenia zgonu.

Od 1941 roku ambulatorium i szpital obozowy stopniowo obejmowali polscy lekarze i pielęgniarze. Podobnie działo się w laboratorium szpitala oraz w pracowni rentgenowskiej, gdzie pojawiła się dodatkowa możliwość fałszowania wyników badań na korzyść chorych. Prawie wszystkie stanowiska zostały w sposób niezauważalny obsadzone przez więźniów politycznych, w tym w 90 procentach przez Polaków. Jak wspomina dr Stanisław Kłodziński, w taki sposób prowadzony szpital świadomie na każdym kroku starał się łamać plany SS, a zadawane ciosy łagodził, stępiał i umniejszał w skutkach. […]

Istniały pozytywne powiązania szpitala z kuchnią obozową, warsztatami, więźniami z oddziału politycznego, oddziałem zatrudnienia, a nawet blokiem 11 – blokiem śmierci. Powiązania te sięgały dalej – na Brzezinkę, z obozem męskim, kobiecym, cygańskim, Buna i na podobozy. […] Na blokach szpitalnych w sposób nielegalny zainstalowano łaźnie z bieżącą ciepłą i zimną wodą. Ustępy blokowe stały się dostępne przez całą dobę. W łóżkach chorych zmieniano kilka razy do roku słomę w siennikach. […] Dzięki systematycznym i skutecznym dezynsekcjom usunięto zawszenie, zapluskwienie i zapchlenie. […] Apteka szpitalna urosła do pokaźnych rozmiarów, dzięki czemu sposób leczenia mógł być zbliżony do prawidłowego.

Znaczna część leków przychodziła konspiracyjną drogą z Krakowa. Tę nielegalną drogę przesyłania leków opracowano niezwykle szczegółowo. Apteka szpitala obozu Oświęcim I stała się nawet punktem rozdzielczym dla obozu kobiecego i podobozów. Precyzja tych machinacji […] musiała być wielka, bo wykrycie przez SS jakichkolwiek jej śladów skończyłaby się bunkrem i ścianą śmierci. […] Nie odbyło się to naturalnie bez wsyp i śmiertelnych wypadków.

Korzystniejsza sytuacja powstała, gdy w 1944 roku lekarzem obozowym został Władysław Fejkiel. Jako lekarz i więzień mógł liczyć na poparcie współwięźniów, miał dobre rozeznanie w strukturze obozowej, dobrał sobie zaufanych współpracowników – lekarzy i pielęgniarzy. Udało mu się na przykład doprowadzić do przeniesienia do innego obozu konfidentów i zdemoralizowanych przestępców. Szpital odegrał korzystną rolę w walce z sadyzmem kapo obozowych.

Przez personel szpitala wydostawały się informacje o obozie na zewnątrz. Dzięki współpracy z apteką obozową oraz osobami poza obozem udawało się pozyskiwać potrzebne leki. Dopiero w końcowym okresie szpital spełniał właściwe funkcje, czyli służył leczeniu i ochronie więźniów. Doszło nawet do tego, że niektórzy funkcyjni SS leczyli się potajemnie u doświadczonych polskich lekarzy. W końcu szpital stał się centralą Oświęcimskiego Ruchu Oporu. Stąd organizowano ucieczki, przekazywano wiadomości na zewnątrz, do radia, alarmowano wolny świat, odsłaniając prawdę o obozie.

W okresie, kiedy szpital obozowy był w rękach polskiego personelu, zanikły wybiórki chorych do gazu i na zastrzyki z fenolu. W tej pracy nadzwyczajne zasługi posiada wymieniany już dr Stanisław Kłodziński. Jako więzień-konspirator utrzymywał kontakty ze światem zewnętrznym, sprowadzał żywność i leki, wysyłał grypsy. Jako sanitariusz w rewirze chronił chorych pomysłowymi sposobami, bronił przed selekcjami na śmierć. Był współtwórcą uczynienia z rewiru jednego z nielicznych w KL Auschwitz-Birkenau ośrodków konspiracji; przyczynił się w tym szpitalnym azylu do przetrwania obozu przez pracowników służby zdrowia, ludzi wybitnych dla kultury polskiej itd.

Całe życie poobozowe poświęcił koleżeńskiej, bezinteresownej pomocy byłym więźniom obozów koncentracyjnych, zabiegając o ich zdrowie, o odszkodowania, a przede wszystkim dokumentując ich obozową i okupacyjną przeszłość. Szczególną wdzięczność jest mu winne środowisko lekarskie, bowiem wśród 140 publikacji na łamach „Przeglądu Lekarskiego – Oświęcim” kilkadziesiąt poświęcił biografiom pracowników służby zdrowia związanym z obozami i okupacją. Nie bez powodu jeden z biografów nazwał dr. Kłodzińskiego herosem Oświęcimia, a Anna Początek opublikowała monografię poświęconą głównie jego losom okupacyjnym i obozowym.

Przy tej okazji warto przypomnieć, że to z jego – wspólnej z Antonim Kępińskim – inicjatywy, zrodziła się idea badań nad skutkami zdrowotnymi obozów koncentracyjnych i wydawania „Przeglądu Lekarskiego – Oświęcim”. Mimo że obozowy szpital na miarę swoich możliwości świadczył usługi lecznicze i stanowił schronienie, opinia więźniów o „rewirze” była niekorzystna. Powszechnie mówiło się, że szpital obozowy jest „wykończalnią” albo przedsionkiem do krematorium. Więźniowie bali się „rewiru”, woleli ukrywać swoje dolegliwości, dokąd tylko się dało, aby nie dostać się do szpitala.

Oto relacja Artura Krzetuskiego: Unikałem rewiru jak ognia, ponieważ tam najłatwiej można się było wyprowadzić na tamten świat. Mam tu na myśli eksterminacyjne selekcje, gazowanie rekonwalescentów itp. Trzeba jednak podkreślić, że nasi lekarze (więźniowie) robili wszystko, aby ludzi ratować, i często robili to z narażeniem własnego życia. Od początku było jasne, że szpitale obozowe zostały perfidnie wkomponowane w funkcje eksterminacyjne przewidziane w programie tzw. eutanazji, tj. uśmiercania z „litości” osób uznanych za nieuleczalnie chore, a zatem nieprzydatne dla III Rzeszy.

W połowie 1941 roku eutanazją objęto również więźniów obozów koncentracyjnych. Odtąd cierpiący na choroby zakaźne lub inne nierokujące wyzdrowienia byli systematycznie uśmiercani. Zagładą objęto w pierwszym rzędzie więźniów przebywających w szpitalach obozowych. Do tego służyły tzw. selekcje. Pierwszą przeprowadziła komisja lekarska pod kierunkiem dr. Horsta Schumanna 28 lipca 1941 roku. Ofiarą padło 575 chorych. Zabijanie fenolem, do czasu uruchomienia komór gazowych, było podstawową metodą „oczyszczania” obozu z więźniów nienadających się do pracy. Selekcje powtarzano systematycznie, obejmując wszystkie rewiry.

Jedną z ostatnich selekcji przeprowadzono w październiku 1944 roku. Obozowe rewiry istniały po to, by tuszować zasadniczy cel, jakim było wyniszczanie więźniów. Chorzy otrzymywali połowę należnych porcji żywieniowych, do pracy w rewirach dopuszczano osoby bez kwalifikacji, nie mówiąc o braku podstawowych leków i środków. Tryb przyjmowania chorych do rewiru również zmierzał do ich uśmiercenia. Esesmańska organizacja „pomocy” chorym w Oświęcimiu zmierzała tylko do jednego: zrobić wszystko, aby słabych i chorych możliwie szybko likwidować. Szkoda na ich ratunek pieniędzy, miejsca i środków farmaceutycznych czy opatrunkowych – notował dr Diem.

Wobec braku środków leczniczych na wagę złota okazywały się wszelkie gesty wsparcia psychicznego, swoistej obozowej psychoterapii. Gdy nie było środków leczniczych, uśmiech na twarzy, braterska rada, koleżeńska wskazówka była jedynym lekarstwem w chwilach depresji duchowej. Nie można zataić, że ważną rolę w terapii w obozie spełniała religia – pisał ksiądz Konrad Szweda .

O takiej postawie personelu szpitalnego zaświadczał więzień Czesław Czerwiński: Robili więcej, niż mogli, niż byli w stanie. Wyczerpali środki pomocy fizycznej i sięgnęli do arsenału środków psychicznych. To były promienie najpiękniejszej części człowieka. Jego dobroci, miłości i ofiarności. Polscy lekarze w obozach jako nasi koledzy współwięźniowie ten trudny egzamin zdali w pełni. Żywię do nich uczucie bałwochwalczego uznania, podziwu i dziękuję im z całego serca za pomoc, jaką od nich otrzymałem".

I chociaż więźniowie-lekarze robili, co mogli, aby opiekować się chorymi, to jednak funkcyjni, kapo rewiru i blokowi, którzy podlegali esesmanom, odnosili się do chorych brutalnie, a na lekarzy donosili esesmanom.

ciąg dalszy nastąpi