Kategorie:
Wszystkie
Karolcia
Polka w Indiach
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
13 stycznia 2009
Tysiąc mil przez Nową Kaledonię (1)
Tekst i zdjęcia Janusz Rygielski

Francuska egzotyka zaczyna się już w samolocie Air Caledonie. Gazety nie w języku angielskim, podobnie dziennik telewizyjny. Do dobrej kolacji serwują czerwone wino z regionu Cabernet. Nagle Marek, który siedział przy oknie, zapragnął pójść do toalety i po drodze wylał mi czerwony trunek na białe spodnie. Stewardessa nie mogła ukryć rozbawienia.

- Czyżbyś miał okres? - Tak, zdarza mi się to, od czasu do czasu, zwłaszcza na dużych wysokościach – wyjaśniłem potulnie. - Zaraz ci doleję, pocieszyła, ale zapasowych spodni, niestety, nie mam.

Chatki turystyczne w Les Pillottes de la Quenghi, gdzie spędziliśmy pierwszą noc, zbudowane są częściowo z trzciny, w stylu melanezyjskim. Wyglądają na prymitywne, ale w łazience znajduje się bidet.

Na drogach informacje w nieznanym nam języku. Zabraliśmy ze sobą nauczyciela na taśmie. Niestety, wypożyczono nam samochód bez magnetofonu. Nie mieliśmy też ze sobą słownika. Ale szybko zauważyliśmy, że w języku polskim znalazło się wiele słów pochodzenia francuskiego: plage (plaża), auto, wirage (wiraż), auberge (oberża). W końcu francuski nie okazał się taki straszny. Przed wyjazdem nauczyłem się kluczowych dwóch zdań: “Nie znam francuskiego.” i “Czy mogę rozbić tutaj namiot?” Z tym lingwistycznym zasobem udało nam się przetrwać w Nowej Kaledonii przez tydzień.

* * *

Samolot ląduje późnym wieczorem. Jest już ciemno. Na lotnisku czeka zamówiony mały opel. Wszyscy jadą w kierunku stolicy Noumea. My – w przeciwną stronę. Ze trzy razy wylądowałem na ślepej drodze, prowadzącej w pole, zanim udało mi się utrzymać kierunek na przyzwoitej szosie. Pustka, absolutna pustka, a w świetle księżyca widoczne są wszędzie potężne góry. W Australii przywykłem do jeżdżenia lewą stroną drogi. Tutaj mam trzymać się prawej. Po pewnym czasie pojawia się światło samochodu jadącego z naprzeciwka. I wówczas ogarnia nas wątpliwość. Po której stronie drogi jedzie ten samochód? Jaka ulga. Jechał po właściwej, czyli jego prawej. W pół godziny po wylądowaniu na nieznanej wyspie, przejeżdżamy przez zapowiedziany drugi most i szukamy bocznej drogi do naszego bungalowu. W kompletnych ciemnościach o mało co nie wjechaliśmy do basenu.

Rano budzimy się wśród wysokich, zielono – czarnych gór, z wierzchołkami ukrytymi w chmurach. Na głównej wyspie Nowej Kaledonii Grand Terre nie ma miejsca, gdzie człowiek czułby się jak na nizinie.




Wielką wyspę o długości ponad 400 km odkrył James Cook w 1774 r. Historia różne plecie figle. Cook zasłynął jako odkrywca Australii, choć jej wcale nie odkrył. Tam natomiast gdzie naprawdę się zasłużył, jego czyny są pomijane. Francuzi, którzy zawitali do Nowej Kaledonii dziewięć lat później, nie są zainteresowani w popularyzowaniu osiągnięć Anglików. Na wyspie zachowały się wszystkie kościoły założone przez francuskich misjonarzy i pomniki ku czci i chwale Francji. W Balade, gdzie Cook był przyjmowany przyjaźnie przez lokalne plemię Kanaków, nie ma śladu po brytyjskim kapitanie. Natomiast tuż w sąsiednim Puebo stoi pomnik wystawiony w rocznicę podporządkowania wyspy paryskiej metropolii.

W 1843 r. władze francuskie wysadziły na wyspie misjonarzy. Wódz z Balade, w zamian za kilka siekier i paciorki, nadał im ziemię, pozwolił na ścięcie drzew na budowę pomieszczeń misyjnych, nauczył uprawiać taro, a kiedy przyszła susza, uchronił od śmierci głodowej. Jak na ludożerców, Kanacy zachowali się niezwykle wytwornie. Niestety, cywilizowani Europejczycy zaczęli domagać się więcej i więcej ziemi, a co gorsze, nie uszanowali lokalnych uczuć oraz tradycji. Ówczesny biskup Pere Rougeron zanotował przypadek nawrócenia niewiernego Michela posiadającego dwie żony, który zapragnął chrztu. Braciszkowie orzekli, że to niemożliwe, ponieważ chrześcijanin może mieć tylko jedną połowicę. Następnego dnia Michel zażądał chrztu ponownie. A gdy usłyszał tę samą odpowiedź wyjaśnił, że ma już tylko jedną żonę, ponieważ drugą właśnie spożył.

Misjonarze zdecydowali, że nie ma sensu chrzcić Kanaków zbyt wcześnie, ponieważ mogą zbyt dużo nagrzeszyć. Przyjęli więc zasadę, aby udzielać im chrztu na łożu śmierci. Dla miejscowych stało się jasne, że wystarczy stać się ochrzczonym, aby natychmiast umrzeć. Misjonarzy uznano za czarowników i zaczęto ich tępić. W 1847 r. okoliczne plemiona dotknięte głodem i zarazą napadły na misję. Bratu Blaise Marmoiton odłączono zbyteczną głowę. Pozostałe części ciała zostały zjedzone.

Sześć lat później Nowa Kaledonia stała się przedmiotemm groteskowego konfliktu imperialnego między Anglią i Francją. Oba te mocarstwa zdecydowały w tym samym czasie podporządkować sobie tę wielką wyspę. Francuzi mieli lepszy wywiad i od oficera marynarki brytyjskiej dowiedzieli się na balu w Sydney, że Anglia zamierza zawładnąć Nową Kaledonią. Komendant brytyjskiej marynarki wiedział jednak, że w pobliżu nie było francuskich okrętów wojennych i nie śpieszył się z opuszczeniem uciech dostępnych na King Cross. Cesarz Napoleon III decyzję podjął natychmiast po otrzymaniu raportu. Admirał Febrier Despointes popłynął oficjalnie do Tahiti, gdzie, w tajemnicy, zaopatrzył statek na długą podróż i pożeglował do północnej części Grand Terre, gdzie wciąż przebywali francuscy misjonarze.




Zgodnie z instrukcją, po obdarowaniu lokalnego wodza siekierami i paciorkami, uzyskano jego zgodę na przyjęcie francuskiego zwierzchnictwa. Od 24 września 1853 r. francuska flaga powiewała nad Puebo. Zadaniem admirała było ponadto wywieszenie flagi na południu. Misjonarze doradzili mu, aby wybrał się na wyspę Pines, stanowiącą jakby południowe przedłużenie Grand Terre, gdzie inni braciszkowie cierpliwie przygotowywali tubylców do powitania przedstawicieli Francji.

Admirał zmienił kurs, a kiedy przybył do wyspy Pines, ku swemu przerażeniu zauważył angielski okręt wojenny. Jak to było w zwyczaju, złożono konkurencji wizytę kurtuazyjną. W jej trakcie goście zauważyli stół z rozłożonymi paciorkami, co jasno świadczyło o intencjach Anglików. Nie zwlekali więc ani chwili i tej samej nocy wyekspediowali na wyspę łódź z prezentami dla krajowców i francuską flagą. O wschodzie słońca powiewała już ona nad I’lle de Pines. Anglicy mogli tylko kląć. Nie zaryzykowali wojny, a na ewentualną decyzję centrali musieliby pewnie czekać z pół roku. Konflikt Francji z Anglią nie był wówczas korzystny dla żadnego z tych państw, ponieważ były one sojusznikami w wojnie przeciwko Rosji. W ten sposób Febvier Despointes przeszedł do historii Francji i Pacyfiku. Jego gadatliwy i leniwy konkurent popełnił samobójstwo. Dobre to były czasy, kiedy to podboje odbywały się za pomocą szklanych perełek i kawałka tkaniny.

Anglosasi zrewanżowali się dwadzieścia jeden lat później, kiedy to do morderczej kolonii karnej w Noumea skierowano komunardów, ludzi skazanych za przestępstwa polityczne, takie jak publikowanie niesfornych artykułów. Jednym z internowanych był Henri de Rochefort, poseł do francuskiego parlamentu i wydawca gazety “La Lanterne”. Wraz z pięcioma kolegami, podjął on jedyną w tej kolonii udaną próbę ucieczki. Pomógł mu w tym dobrze pasmarowany kapitan Law, Australijczyk. Skandal w Paryżu był taki, że gubernator Nowej Kaledonii Gautier de la Richerie został natychmiast odwołany.

Nowa Kaledonia wiąże się z historią Polski. W 1867 r. miała miejsce w Paryżu Światowa Wystawa, na którą zjechały się koronowane głowy z całego świata, w tym Aleksander II, car Rosji. Nie była to udana wizyta. Podczas powitalnej ceremonii tłum skandował “Niech żyje Polska”, a kilka dni później, w Lasku Bulońskim Antoni Berezowski usiłował pistoletem pozbawić życia zaborcę. W powozie jechali także dwaj synowie Aleksandra II i cesarz Francji Napoleon III. Zamachowiec wystrzelił w kierunku cara, ale pistolet rozleciał się. Kula trafiła w konia, natomiast eksplozja zraniła Berezowskiego.

Dwudziestoletni Berezowski, były uczestnik Powstania Styczniowego, został skazany na dożywotne ciężkie roboty w Nowej Kaledonii. W 1906 r. został ułaskawiony. Pozostał w Nowej Kaledonii i dziesięć lat później zmarł w miejscowości Bourail, położonej na zachodnim wybrzeżu Grand Terre, w pobliżu Przedziurawionej Skały (Roche-Percee), obecnie jednej z największych atrakcji turystycznych tej wyspy. Fale oceanu wydrążyły tu tunel. Przy odpływie można przejść skałę w poprzek.

* * *

W roku 1868 Jules Garnier odkrył złoża niklu. Grande Terre jest trzecim jego źródłem po Rosji i Kanadzie. Nikiel występuje na tej wyspie niemal wszędzie. Ponadto jest tu złoto, żelazo, chrom, kobalt i miedź. Rzadko gdzie na świecie zdewastowano tak krajobraz górski jak w Nowej Kaledonii. Być może dlatego, że materiał skalny jest tutaj najczęściej słaby. Kopalnie odkrywkowe i kamieniołomy powodują, że erodują całe zbocza. Ruda najczęściej transportowana jest kolejkami linowymi bezpośrednio do statków, którymi płynie do wielkiej huty w Noumea. Z nadmorskich bulwarów stolicy widać piękną górą Mt Dore, gdzie na przełęczy Col de Plum tryska popularna woda mineralna.

Wystarczy pojechać na tę przełęcz, aby zobaczyć księżycowy krajobraz zaplecza Mt Dore. Stokom brakuje tu roślinności. Z ran zadanych przyrodzie przez człowieka spływa czerwona, jakby zakrwawiona, ziemia. Jadąc wzdłuż zachodniego wybrzeża wyspy, niemal cały czas ogląda się na przemian dzikie górskie gniazda oraz przykłady zdewastowanych masywów.




Kiedy na nie patrzę, nieco lepiej rozumiem uczucia Kanaków, którzy domagają się niepodległości i najchętniej wszystkich europejskich osadników, i ich potomków, wysłaliby z powrotem do Francji. Mimo to, odniosłem wrażenie, że Kanakom nie powodzi się źle. W Noumea widać ich prowadzących nowe peugeoty i citroeny, a na plażach spotyka się często w towarzystwie białych partnerek. Turysta nie dostrzega animozji rasowej, zwłaszcza że Nowa Kaledonia wcale nie jest czarno – biała. Żyje tam bardzo wielu Indonezyjczyków (wolą uchodzić za Balijczyków), Wietnamczyków i Polinezyjczyków. Te inne narody na ogół trzymają sztamę z Francuzami.


Najlepiej przyjrzałem się tubylcom zamieszkującym północno – wschodni region, gdzie znajduje się najwyższy szczyt Nowej Kaledonii Mt Panie (1636 m mpm). Góry wznoszą się bezpośrednio z wody. Jadąc drogą, która od czasu do czasu styka się z oceanem, ogląda się wiele wodospadów. Ponad lasem eukaliptusowym rośnie las deszczowy. W takim, rajskim krajobrazie, spotyka się gospodarstwa Kanaków. Ich tradycyjne domki są piękne, współczesne raczej nieładne, ale niezależnie od architektury, stoi przy nich zwykle samochód, a z dachu wyrasta antena telewizyjna. Działka jest obsadzona bananami, między którymi snuje się różnego rodzaju przychówek. Przylega do niej kawałek plaży z łódką. Gdzieniegdzie, ponad drogą, huczy wodospad z najwyższej jakości wodą. Kanacy przeżyją największy kryzys ekonomiczny świata. W Australii taka działka kosztowałaby kilka milionów dolarów.

Nie doznaliśmy żadnych kłopotów ze strony tych ludzi. Przeciwnie, byli sympatyczni i pomocni. Wódz wioski Tao Denis Farino pozwolił nam biwakować na ich terenie oraz pokazał, w którym miejscu zaczyna się ścieżka na najwyższy szczyt. Mieszkańcy wioski Panie pilnowali naszego samochodu podczas górskiej wędrówki. W obu przypadkach, za radą autorki przewodnika, zrewanżowaliśmy się papierosami.

Koniec części pierwszej

CDN