Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
16 sierpnia 2009
Czy Góra Kościuszki powinna służyć wszystkim i każdej inicjatywie?
Janusz Rygielski

Szczyt Mt Kosciuszko
Ostatnio zbiegły się w czasie informacje o trzech inicjatywach polonijnych w rejonie Mt Kościuszko: - Oskar Kantor, reżyser filmowy i kamerzysta, zorganizował pierwszą polską wyprawę zimową Trasą Strzeleckiego, - Puls Polonii zapowiedział wykonanie utworu “Kościuszko” przez orkiestrę dętą na szczycie Mt Kosciuszko, - Paweł Gospodarczyk, "Wszystko co polskie" i "Spuścizna Strzeleckiego", ogłosił nabór zawodników i organizatorów do masowego biegu, na trasie Charlotte Pass - Mt Kościuszko. Wygląda na to, że na najwyższym szczycie kontynentu robi się gęsto i głośno za sprawą Polaków odwołujących się do Strzeleckiego. Pytanie - to dobrze, czy źle.Moja odpowiedź - to zależy.

Góry odgrywały różnorodne role w historii narodów, zwłaszcza w szeroko pojętej kulturze. Inspirowały one słynnych naukowców, pisarzy, poetów, malarzy, fotografików. W górach rodziły się nowe koncepcje: alpinizmu, turystyki wysokogórskiej, narciarstwa, ratownictwa, ochrony przyrody. Kiedy na początku lat siedemdziesiątych przygotowywałem swą pracę doktorską z zakresu kartografii Tatr, istniało już 10 tys. publikacji naukowych poświęconych tym górom.


Foto: Oski Pictures

Pierwszą organizacją w Polsce, która podjęła działalność ochrony przyrody, była, powstała w dziewiętnastym stuleciu, Sekcja Ochrony Tatr Towarzystwa Tatrzańskiego. Miała ona ogromny wpływ na powstanie pierwszych parków narodowych w Polsce.

Góry odegrały wyjątkową rolę w zachowaniu polskości, ponieważ względne swobody polityczne w dawnym zaborze austriackim umożliwiały niezależnym twórcom z innych zaborów pracę w wolnych warunkach. Dziki, nieokiełznany charakter Tatr był symbolem niezależności, jaką Polska niegdyś posiadała. Do niego odwoływali się pisarze, poeci, malarze i inni artyści.

Podobną rolę, choć w mniejszym stopniu, odegrały inne polskie góry, głównie Karpaty Wschodnie i, w odniesieniu do środowiska studenckiego, Bieszczady. W latach trzydziestych ubiegłego stulecia miała miejsce wielka bitwa o kolejkę na Kasprowy Wierch, hotel na Kalatówkach i tzw. Ceprostradę z Morskiego Oka na Szpiglasową Przełęcz. Było to pierwsze starcie dużego biznesu, reprezentowanego przez rząd, z autentycznym ruchem społecznym.

Jak zwykle, wygrał duży biznes, choć nie sposób odmówić racji bytu pięknemu sportowi - narciarstwu zjazdowemu. W krajach o dużych obszarach gór o charakterze alpejskim, z odpowiednią pokrywą śnieżną, tereny do uprawiania sportu znajdują się zwykle poza parkami narodowymi. Kraje posiadające niewiele takich terenów starają się godzić funkcję ochronną z ustępstwami na rzecz sportu, ale w ściśle określonych granicach. Taka sytuacja ma miejsce zarówno w Polsce jak i w Australii.


Widok na Górę Kościuszki z Mt Townsend. Foto J. Rygielski

W kwestii użytkowania gór niebagatelną rolę odgrywa miejscowa ludność, niezależnie od faktu, czy są to “miejscowi” osiedleni tysiąc czy dziesięć lat temu. We współczesnych państwach demokratycznych ich opinia ma zwykle duży wpływ na to co się w “ich” górach dzieje.

"ZIEMIA NICZYJA"?

Parokrotnie spotkałem się z opinią “nowych” imigrantów i turystów, że Australia to takie duże państwo, w którym jest pełno ziemi niczyjej. Taką opinię może wygłosić tylko osoba powierzchownie obserwująca ten kraj, nie dostrzegająca, że niemal wzdłuż każdej drogi ciągnie się tutaj ogrodzenie z drutu kolczastego, na którego produkcję Aussies przetopili pewnie więcej żelaza niż Yankees na czołgi. Jedynie parki narodowe i lasy państwowe są własnością państwa, po której miejscowi obywatele oraz turyści mogą na ogół swobodnie się poruszać. Nie znaczy to jednak, że należy nie przejmować się tym co myślą o nas miejscowi w szerszym znaczeniu, kiedy wkraczamy na ich terytorium.


Z archiwum J. Rygielskiego

Od dwóch lat mieszkam w odległym miejscu, głęboko w górach, gdzie czterdziesto-hektarowa działeczka to maleństwo, a człowieka oddalonego o kilka kilometrów nazywa się bliskim sąsiadem. W takim rejonie wszyscy o sobie wiedzą, wymieniają informacje i komentują wydarzenia odległe o kilkadziesiąt i więcej kilometrów. Jakie będą konsekwencje zwiększenia mocy pobliskiej linii energetycznej z 800 do 30 tysięcy kilowatów (spadek wartości ziemi w szerokim pasie wzdłuż tej linii), jak prawo australijskie krzywdzi zasiedziałą właścicielkę nieruchomości, która sprowadziła męża z zagranicy, a teraz, po rozwodzie, musi podzielić się z nim majątkiem, jaki wpływ będzie miała nowa plantacja drzew (monokultura), trzydzieści kilometrów w górę rzeki, na to, że ryba bierze lub nie itd. itp.

Nic nie uchodzi uwadze miejscowych, także śmiecie pozostawione przez przyjezdnych. Jeśli ktoś zapuścił się w ślepą drogę i zapolował nielegalnie na kangury, to bliski wydarzeniu “local” dzwoni na policję, która po dwudziestu minutach łapie delikwenta, kiedy z łupem wjeżdża na highway. Tenże sam “local” może upolować kangura, na swoim terenie. Dla postrachu powiesi go na przydrożnym drzewie.


Przestroga. Foto J. Rygielski

Imigrantowi mieszkającemu w dużym mieście bardzo często wydaje się, że obywatelstwo australijskie i teoretyczna możliwość zostania posłem do parlamentu uprawnia do nieliczenia się z lokalnymi obyczajami. W małych miasteczkach i na terenach rolniczych, czyli w australijskim buszu, bardzo szybko zostanie mu to wybite z głowy.

Jeśli Polonia proponuje jakiekolwiek działania na terenie, który do niej nie należy, to rzeczą podstawową jest zastanowienie się jak, w szerokim aspekcie, może to być odebrane przez dotychczasowych użytkowników tego terenu i jakie mogą być dalekosiężne skutki niefortunnej inicjatywy, choćby nie wiem jak dobre były jej intencje.

JEDNA WAŻNA LITERKA

W 1997 r. patriotycznie nastawieni Polacy postanowili nauczyć nieokrzesanych Australijczyków jak się poprawnie pisze nazwisko Tadeusza Kościuszki. Zwrócili się w tej sprawie do ustosunkowanych australijskich przyjaciół, zebrali listy popierające od kogo się dało, z ówczesnym prezydentem RP włącznie, i na szczytach wniosek przeszedł. Dodano literkę “z”. Mt Kosciusko zamienił się w Mt Kosciuszko. Polonia była szczęśliwa, miejscowi wściekli. Nie dość, że musieli poprzerabiać znaki drogowe, to nade wszystko irytował ich fakt, że jacyś imigranci majstrują przy ICH nazwie. Część z nich nie miała pojęcia, co to było “Kosciusko”. Sądzili, że nazwę odziedziczyli po Aborygenach. Ale jedna rzecz wydała im się niezwykle interesująca - Polacy przypomnieli, że w Australii nazwy można zmieniać. Fakt, że prezydent obcego państwa wtrącał się w ich wewnętrzne sprawy mógł dodatkowo uderzyć w ich dumę. Prawdziwi Australijczycy mogą się kłócić między sobą i nienawidzić własny rząd, ale obcym nie pozwolą wtrącać się w ich biznes.


Rawson's Pass. Niegdysiejsze toalety przenośne. Foto J. Rygielski

W takiej atmosferze i mając już przetartą drogę burmistrz miasteczka Tumbarumby, na którego terenie znajduje się północny fragment góry, wystąpił z wnioskiem o zmianę nazwy Mt Kosciuszko. Na co? Tego nie powiedział, bo nie wiedział. Wyraził jedynie życzenie, aby nazwa honorowała Aborygenów lub miejscowych pastuchów. Miał dobry argument. Zarówno tubylcy jak i pasterze bywali na tej górze przed Strzeleckim. Aby nie było wątpliwości, co sądzi o niektórych polonijnych inicjatywach, powiedział w telewizji, że “Polacy powinni oddać nam nazwę”. Takiej antyemigranckiej odzywki nie było w australijskiej telewizji przez kilkadziesiąt lat.

Upomnienie się o prawa tubylców miało miejsce we właściwym momencie, ponieważ właśnie kolejne rządy stanowe podejmowały decyzje o wprowadzaniu nazw aborygeńskich w parkach narodowych (także miejskich) i rezerwatach. Temat uwzględniono w planie zagospodarowania Parku i niewielka grupka “super locals”, którzy nigdy nie mieszkali w górach, nagle poczuła się bardzo ważna.

W ten sposób nie tylko Polonia australijska, ale Polacy na całym świecie stanęli przed możliwością usunięcia jednej z najważniejszych nazw geograficznych z atlasów i podręczników szkolnych na całym świecie. Cały ciężar wyeliminowania tego niebezpieczeństwa spadł na Polaków zamieszkałych w Australii, bo nikt inny nie miał prawa pouczać tutejszych władz. Uczestniczyłem w pierwszej, oficjalnej wizycie ambasadora RP w Jindabyne, w celu otworzenia wystawy poświęconej Tadeuszowi Kościuszce.

Podjazd samochodu z polską flagą pod siedzibę dyrekcji Parku był chyba najważniejszym wydarzeniem dyplomatycznym w historii tego małego miasteczka. Ambasador Więcław nie przyjechał, aby kogokolwiek pouczać na temat nazewnictwa. Celem wystawy było jedynie zaprezentowanie światowego bohatera walk o wolność narodów, który swój amerykański majątek przeznaczył na poprawę doli czarnych niewolników. Na niewielkiej grupce Aborygenów oraz miejscowej elicie przybyłej na to doniosłe wydarzenie, zrobiło to duże wrażenie.

Bardzo szybko różne organizacje i środowiska podjęły inicjatywy popularyzujące dorobek Strzeleckiego i wielkość Kościuszki. Podjęto rozmowy z politykami z pozycji ich wyborców.

POZYSKAĆ SYMPATIĘ

Od samego początku zaistnienia problemu chodziło Polonii o to, aby nie urazić nikogo z miejscowych, a przeciwnie, pozyskać ich sympatię. Obok więc pisania opinii i wniosków dla decydentów, mobilizowania australijskiej opinii publicznej, a także wspierania Parku Narodowego Kościuszko (pomoc w uzyskaniu statusu Światowego Dziedzictwa) podjęto szereg lokalnych inicjatyw dla ożywienia sennych miejscowości Jindabyne i Cooma oraz aktywizując Aborygenów poprzez umożliwienie im prezentowania ich twórczego dorobku podczas lokalnych festiwali organizowanych przez Polaków.

To, co zdarzyło się w stosunkach polsko - aborygeńskich u podnóża Gór Śnieżnych można porównać z sytuacją w miejscowości Nimbin, na północy Nowej Południowej Walii, gdzie niegdysiejsi, dziś podstarzali, hippisi świetnie koegzystują z Aborygenami. Jak wyglądają relacje między białymi i Aborygenami w dużych miastach wiemy. Po prostu nie istnieją, chyba że wynikają z zatrudnienia.

Ale mimo tego optymistycznego rezultatu nikt nie wie, co się może zdarzyć tam, gdzie w sprawy merytoryczne wtrąca się polityka. Któregoś dnia Aborygeni mogą zażądać od władz kosztownego prezentu, np. zmiany nazwy miasta Brisbane ponieważ tubylcza nazwa tego miejsca (niejedna) istniała zanim przybył tam John Oxley, a z woli gubernatora o tym nazwisku masakrowano ich ancestorów. W takiej sytuacji jakiś polityk może dojść do wniosku, że ten postulat można zastąpić zmianą nazwy najwyższej góry. Dlatego może warto doprowadzić do takiej sytuacji, że sami Aborygeni zaczną wskazywać władzom modelowy charakter kooperacji z grupą etniczną, godny wspierania i upowszechniania. Fundacja Kulturalna Pulsu Polonii jest na najlepszej drodze do tego celu.


Oskar Kantor (po lewej) udziela telefonicznego wywiadu "Pulsowi Polonii" w czasie śnieżycy na Mt Kosciuszko. Foto: Oski Pictures

Jakkolwiek badania archeologiczne jasno wskazują, że wierzchołek Mt Kosciuszko nie stanowił głównego zainteresowania pierwotnych mieszkańców Australii, to jednak cała wierzchowina Gór Śnieżnych, musiała wzbudzać ich ogromne zaciekawienie, ze względu na pokrywę śnieżną (która dawniej pokrywała latem większe obszary), a dodatkowo z uwagi na niezwykłe zachowanie się pewnej bardzo smacznej ćmy. Stąd już tylko krok do sformułowania logicznego przypuszczenia, że cały szczytowy obszar miał dla nich szczególne znaczenie.

Trwa powierzanie Aborygenom większej roli w parkach narodowych. Obecnie dążą oni do zakazu wchodzenia na Uluru (Ayers Rock) oraz Mt Warning, gdyż ruch turystyczny może naruszyć powagę tych świętych dla nich miejsc. Jest mało prawdopodobne, aby wystąpili z żądaniem zakazu wejścia na Mt Kosciuszko, ale mogą domagać się respektowania specjalnego charakteru całej wierzchowiny, co zresztą byłoby w stu procentach zgodne z celami Parku Narodowego, a zwłaszcza Obszaru Światowego Dziedzictwa. Jednakże nie byłoby najlepiej, gdyby do takich działań sprowokowały ich jakieś nietaktowne polskie akcje.

LICZNE INICJATYWY

Są jeszcze trzy inne środowiska, o których należy pamiętać, wychodząc z jakąkolwiek inicjatywą w Parku Narodowym Kościuszko. Po pierwsze, sama dyrekcja parku, strażnicy i inni pracownicy. Większość z nich podjęła tę pracę ponieważ pragną utrwalić rolę Parku Narodowego, która obejmuje tylko określone rodzaje użytkowania na wyznaczonych terenach. Życie jest czasami bardziej skomplikowane niż prawem określone zasady. Dyrekcja ulega różnym naciskom, często prowadzącym do łamania własnych przepisów. Powoduje to osłabienie autorytetu wobec podwładnych i sporej rzeszy pracowników naukowych, którzy prowadzą różnego rodzaju badania na terenie Parku. Nie należy życzliwej nam dyrekcji stawiać w trudnej sytuacji. Zanim wystąpimy z jakąkolwiek propozycją powinniśmy najpierw sprawdzić, jak to się ma do statutowej roli Parku Narodowego, aby nie wchodzić w butach do cudzego łóżka.

Po drugie, w Australii istnieje bardzo silny ruch ochrony środowiska, który potrafi zmobilizować swoich członków do różnych widowiskowych kontrakcji, zwykle stanowiących duże zainteresowanie mediów, zwłaszcza telewizji. Ruch ten jest sprzymierzeńcem pracowników parków i potrafi głośno krytykować decyzje administracji ochrony przyrody, tam gdzie działa ona pod naciskiem, a więc niejako w jej zastępstwie. Nie byłoby nam przyjemnie, gdyby w dzienniku telewizyjnym pokazano transparent z napisem sugerującym Polakom, aby swe pomysły niezgodne ze statusem Parku Narodowego realizowali w Tatrach lub na Babiej Górze (też Obszar Światowego Dziedzictwa).

Po trzecie, w Australii istnieje silne grono turystów górskich (bushwalkerów), z którego wywodzą się autorzy przewodników i książek oraz fotografii. Jest to obecnie bardzo życzliwe nam środowisko, a jego znakomitym przedstawicielem jest Alan Andrews, autor książki Kosciusko - The Mountain in History. Turyści ci propagują mądrą, twórczą turystykę w górach, prowadzącą do wzbogacania umysłu i kultury narodowej.

Wracam do pytania postawionego na wstępie: jakie polonijne inicjatywy mogą nam pomóc w absolutnie pryncypialnej sprawie - zachowaniu nazwy najwyższego szczytu Australii?

Niewątpliwie wyprawa Oskara Kantora. Australijczycy uwielbiają ryzykantów podejmujących niebezpieczne przedsięwzięcia. Pomysł przejścia Trasy Strzeleckiego w warunkach zimowych był bardzo odważny, ryzykowny, ale też znakomicie zaplanowany i przygotowany. W dodatku nie było to wejście uproszczone, z pominięciem Mt Townsend i Abbotts Peaks, ale dokładnie tak jak szedł Strzelecki. Uczestników ekspedycji zaskoczyła zimowa ulewa w dolnych partiach i polarne warunki na wierzchowinie. Głodowali, ale nie dali się. Plonem tej wyprawy będzie film, wiele pięknych zdjęć i z pewnością ciekawe wspomnienia uczestników.

Link do relacji z przebiegu zimowej wyprawy sladami Strzeleckiego

Jest to znakomity przykład właściwego rozumienia spuścizny Strzeleckiego. Raczej na pewno jest to pierwsze polskie przejście zimową tą trasą i bardzo prawdopodobne, że w ogóle pierwsze w Australii, a więc swego rodzaju rekord sportowy, z którego powinniśmy być dumni. Dla australijskich narciarzy biegowych Trasa Strzeleckiego nie miała żadnego emocjonalnego znaczenia. Jeśli pragnęli dziczy, to wybierali się na Jagungal. Trzeba zadbać o to, aby informacja o tym zimowym wyczynie znalazła się w australijskich publikacjach turystycznych i gazetach lokalnych.


Bunkier z nowiutkimi, nowoczesnymi toaletami na przestrzennej Rawson's Pass jest ledwie widoczny w śniegu. Foto Oski Pictures

Co do orkiestry dętej, to pomysł ten wspiera fakt, że utwór skomponował Australijczyk i sama orkiestra również ma być australijska. A więc nie rzuca się ona w oczy jako polska inicjatywa, mimo że firmuje ją Puls Polonii. Pomysł spełnia formułę wydarzenia kulturalnego, zainspirowanego Górą Kościuszki. Jednakże organizatorzy sami zauważyli, że orkiestrę trudno byłoby usadzić na wierzchołku (na krzywych głazach?) i sugerują raczej Rawson Pass. Płaski teren w pobliżu toalet jest bez wątpienia większy i równiejszy.

Link do artykułu o orkiestrze, tam też można posłuchać kompozycji "Kosciuszko"

Jednak w górach wiatr jest zwykle bardziej porywisty na przełęczach niż szczytach, więc orkiestra z dętej może zamienić się w rozdętą. Warto zastanowić się, gdzie może być najlepsza akustyka? A może jednak w Jindabyne lub Cooma, w sali zapewniającej warunki do właściwego odtworzenia utworu i w obecności melomanów, a nie tych którzy potrafią dojść do górskiej lokalizacji. Przypomnę, że ani Karłowicz ani Szymanowski, nie prezentowali swych utworów na szczytach.

CZYJA SPUŚCIZNA?

Pozostaje 9-kilometrowy bieg na szczyt, który, w moim przekonaniu jest kompletnym nieporozumieniem. Przede wszystkim, firmuje go niby organizacja społeczna o nazwie Spuścizna Strzeleckiego (Strzelecki Heritage), która sprawia wrażenie powołanej w jakimś innym celu niż miałaby to sugerować jej nazwa. Jaką spuściznę pozostawił Strzelecki, pytam się spuściznowców? Do tej pory zdawało mi się, że wsławił się on osiągnięciami naukowymi, a teraz okazuje się, że był sportowcem. W małej grupce przemierzał rozległe tereny, a tu proponuje się tłumy. Utrzymywał się z przesyłanych do muzeów osobliwości przyrodniczych. Interesował się próbkami skał i roślinami, a tu organizuje się zabawę, w której przyroda stanowi tylko tło propagandowe. Spoceni, zmęczeni, wpatrzeni w plecy poprzedników ludzie mają się rozkoszować obszarem światowego dziedzictwa. Znakomita spuścizna. Ciekawe, co by powiedział o niej sam Strzelecki? A w ogóle jakie kwalifikacje posiada Spuścizna, aby zajmować się dorobkiem wybitnego naukowca?

Pomysł tłumnej imprezy na obszarze światowego dziedzictwa pasuje do niego jak przysłowiowy kwiatek do kożucha. Nie liczy się on z potrzebami tych wszystkich Australijczyków, którzy w ten weekend udadzą się w te okolice, aby w ciszy i spokoju napawać się pięknem okolic.

Wpuściłem tę spuściznę w Google i co się okazało? Otóż prezes organizacji, o której w Australii nikt nie słyszał i która nie pozostawiła śladu jakiegokolwiek udziału w trwających już ponad dziewięć lat staraniach o zachowanie nazwy najwyższego szczytu kontynentu, występował 28 lipca (w imieniu Polonii australijskiej – z czyjego upoważnienia?) podczas posiedzenia senackiej Komisji Spraw Emigracji i Łączności z Polakami Zagranicą. Z treści artykułu Anny Ambroziak z "Naszego Dziennika" wynika, że pan Paweł Gospodarczyk opowiadał o tym, co robi Polonia w Australii, co przez autorkę relacji zostało odebrane jako dorobek "Spuścizny". Oprócz tego artykuł zawiera nieścisłości i zwykłe bzdury, których senatorowie słuchali jak nabożeństwa.

Dowiedziałem się np., że ...Burmistrz oraz dyrekcja Parku Narodowego Kościuszki postanowili wprowadzić podwójne nazewnictwo - szczytu i samego parku. Nieprawda, George Martin na szczycie Mt Kościuszko, m.in. w obecności byłego wicepremiera Australii Tima Fishera i mojej skromnej osoby, wystąpił wyłącznie z propozycją zmiany nazwy szczytu. Propozycja dodania drugiej nazwy zrodziła się kilka lat później, w ramach pracy nad planem zagospodarowania Parku, po protestach Polonii, o których pan Paweł najwyraźniej nie słyszał.

Pomysł burmistrza zaakceptowały władze stanu Nowa Południowa Walia. Nieporozumienie, pomysł nie doszedł do szczebla, na którym wymagałby akceptacji władz NPW.

W Tumbarumbie powołano specjalny zespół urzędników, który opracował nowy plan zagospodarowania terenu i podjął decyzję o przemianowaniu nazwy góry. Wygląda na to, że szef "Spuścizny" przekonywał senatorów, iż plan zagospodarowania parku NARODOWEGO w cywilizowanej Australii opracowują urzędnicy w gminnym miasteczku, dodając zupełny nonsens, że ci gminni urzędnicy podejmują decyzję na terenie wyłączonym z ich kompetencji.

Z publikacji najwyraźniej opartej na wystąpieniu "Spuścizny" wynika, że jest ona wiodącą organizacją polonijną w sprawie Mt Kościuszko, podczas gdy de facto nie zrobiła niczego. Od czasu do czasu zdarzają się takie przypadki, że ktoś znany w Australii z prowadzenia biznesu uznawany jest w Polsce za reprezentanta Polonii, zawracając parlamentarzystom głowy sprawą znaną i kontrolowaną przez Polonię od wielu lat, w sytuacji kiedy największe zagrożenie minęło kilka lat temu.

Co nie znaczy, że należy przestać patrzeć władzom na ręce, a z Aborygenami, Parkiem, ruchem ochrony środowiska i turystami być w jak najlepszej komitywie. A ponadto pogłębiać wiedzę o Strzeleckim i ją popularyzować, a także wspierać twórczą działalność Aborygenów i młodzieży, związaną z Mt Kościuszko. Do tego trzeba jednak mieć odpowiednie kwalifikacje i znać dobrze niuanse sprawy.

"Spuścizna" bardzo niedawno podłączyła się do "Fundacji Kulturalnej Pulsu Polonii", która w ostatnich dwóch latach odgrywa wiodącą rolę w staraniach o zachowanie bliskiej nam nazwy. Jednakże wcześniej odgrywały taką rolę Mt Kościuszko Inc z siedzibą w Perth i Rada Naczelna Polonii Australijskiej i Nowozelandzkiej z siedzibą w Brisbane.

Przy opublikowanej w Pulsie Polonii informacji na temat zawodów na Mt Kościuszko, widnieje zdjęcie p. Gospodarczyka w koszulce z napisem Wszystko co polskie. Wpuściłem to hasło w Google i co się okazało. Otóż na e-Bayu sprzedaje się koszulki z takimi napisami. I teraz zastanawiam się, czy ktoś chce tu popularyzować dorobek Strzeleckiego, czy też przeciwnie, próbuje wykorzystać jego dorobek.

Całe szczęście, że zarówno marszałek Borusewicz jak i pracownicy jego Kancelarii są od lat dobrze poinformowani o problemach związanych z Mt Kościuszko i mogą wytłumaczyć senatorom, na czym polega istota sprawy.

Janusz Rygielski

Od Redakcji: Janusz Rygielski w latach 1981-82 pełnił funkcje społeczne jako wiceprezes Polskiego Towarzystwa Turystyczno - Krajoznawczego, odpowiedzialny za turystykę górską w Polsce, i jako członek Państwowej Rady Ochrony Środowiska. W Australii przez wiele lat pełnił funkcję Prezesa Rady Naczelnej Organizacji Polskich w Australii i Nowej Zelandii.


Były wicepremier Tim Fisher & b. burmistrz George Martin. Foto J. Rygielski