Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
21 kwietnia 2005
TAK JAK PAPIEŻA, PANI NINY NIE DA SIĘ ZAPOMNIEĆ
Tekst Ernestyna Skurjat. Foto Eugeniusz Gatnar & Archiwum

Pani Nina Skoroszewska
W myślach nazywałam Panią Ninę moją australijską mamą, bo to ona mnie „urządziła” w tym kraju. Mam wrażenie, że każdemu, kto się z nią zetknął, poszczęściło się zawodowo.

Poznałam ją w 1984 roku w Polskim Biurze Pomocy Społecznej, którego była prezeską. Pamiętam, działałaliśmy wtedy w Biurze sporą grupą z solidarnościowego pokolenia, m.in. Sylwia Ecklay i Krzysiek Ciesielski z Departamentu Imigracji.

Jako nowicjuszka na kontrakcie w Telewizji SBS zrobiłam program dokumentalny, Tryptyk Polonijny. Pamiętam, że korzystałam wtedy z materiałów, których publikacja doszła do skutku dzięki staraniom Pani Niny i chyba profesora Jamrozika, który jeszcze wtedy mieszkał w Sydney. Były tam cenne publikacje o problemach starszej Polonii, jak też o potrzebach pokolenia solidarnosciowego...w tym słynny poradnik „dziadka” Rozmusa.

Po kilku latach złożyłam podanie o stałą pracę w Radiu SBS. Jak się okazało na egzaminie ustnym, członkiem komisji – z ramienia community – była Pani Nina. Bywała potem w Radiu – jako gość programu. To były te czasy, kiedy budował się w Marayong Dom Opieki Pielęgniarskiej- Nursing Home, do którego powstania pani Nina walnie się przyczyniła, a do którego niespodziewanie trafiła jako pacjentka, i to na długie lata.

Pamiętam, przyjechała kiedyś do Radia... Stałyśmy na balkonie i paliły papierosy.Patrzyłam na jej piękne, grube włosy, na okrągłą, roześmianą buzię pokrytą gęstą siateczką zmarszczek. Była w wieku mojej Matki. Powiedziałam jej wtedy -- Pani Nino, ma pani najpiękniejsze zmarszczki świata.-- Okropnie się uśmiała z tego komplementu.


Pani Nina z mężem Stanisławem

Dużo paliła. Często dostawała ataków kaszlu. Dusiła się. Trzymałam język za zębami, choć miałam ochotę krzyknąć: na litość boską, niech pani rzuci palenie! Niedługo potem stało się. Dostała wylewu krwi do mózgu. Pojechałam kiedyś do Marayong ją odwiedzić. Leżała w łóżku skurczona, wychudzona, z martwym wzrokiem. Oczy matowe, bez blasku, bez życia – to był dla mnie szok szoków. Te oczy w niczym nie przypominały energicznej, radosnej osoby, jaką znałam.

Ostatni raz ją widziałam chyba wtedy, kiedy ambasador Agnieszka Morawińska przybyła do Marayong, aby osobiście udekorować Panią Ninę Krzyżem Komandorskim nadanym przez prezydenta Lecha Wałęsę.

Zrządzeniem Opatrzności Pani Nina cierpiała jeszcze przez wiele lat. Bóg zsyła cierpienie swoim wybrańcom. Widzę teraz, jak wiele podobieństw łączyło naszego Papieża i Panią Ninę. Jak wiele wspólnych ceh mieli...Rozliczne talenty, radość życia, radość z działania na rzecz potrzebujących ,niesamowita energia, konsekwencja, upór, charyzma...

Szli oboje jak burza do przodu---i niespodziewanie trafił w nich piorun. A potem lata cierpienia...w pokorze, z godnością. Umarli prawie w tym samym czasie. Kilka dni różnicy.

Te paralele nasunęły mi się po rozmowie z panią Natalią Kułakowską. W dzień pogrzebu spotkałam się z nią pod kościołem w Marayong. Pani Natalia – znana działaczka filantropijna , ongiś właścicielka firmy płytowej Carinia Records – opowiadała mi o swej znajomości z „Nineczką”. Znały się ponad 50 lat. Poznały się w Sydney na jakimś przyjęciu. Wkrótce cała czwórka, Nina i Stanisław oraz Natalia i Mieczysław stała się nierozłączną grupą przyjaciół.

Cała czwórka uwielbiała grać w brydża. Pytam, jak Pani Nina grała w brydża. – Bardzo dobrze! – odpowiedziała pani Natalia i dodała, że wszystko, co robiła Nineczka było perfect. Zawsze była wesoła, zawsze w humorze. Lubiła tańczyć i śpiewać, lubiła czasem „popaplać” po francusku...

Na ten stroke, na ten wypadek nie zasłużyła sobie- mówi pani Natalia. Po tym, co zrobiła dla ludzi...To było jak grom z jasnego nieba. Wracali samochodem z plaży. Nie zdając sobie sprawy, jak groźny był wylew, pojechali do domu. Dopiero potem do szpitala. Leżała w North Shore Hospital. Potem, w marcu 1992 roku przyjęto ją do Nursing Home w Marayong, o którego budowę walczyła jak lwica.

Była – jak ją określił dr Seweryn Ozdowski –znakomitym negocjatorem i lobbyistą. Umiała przekonać polityków do tego, co robiła. Potrafiła zdobywać fundusze.

Odeszła do Pana o kilka dni wcześniej niż Papież.
A w jaki sposób zdobywała- przypomniała nam w kościele (wygłaszając eulogy) siostra Helena, przełożona Nazaretanek. Tak, to było słynne wydarzenie, a zarazem wspaniała anegdota, którą znakomicie opowiada świadek naoczny,pani Janka Suchy, przyjaciółka pani Niny od 62 lat.

Stanęły kiedyś po obu stronach barykady. W czasie jakiegoś wielkiego zgromadzenia pani Nina podbiegła do ówczesnego premiera Nowej Południowej Walii, Nevilla Wrena i pukając go w pierś przypominała, że obiecał fundusze na budowę Nursing Home. Na to podbiegła do niej zakłopotana pani Janeczka, która była w ochronie osobistej premiera. Na szczęście premier uspokoił Janeczkę mówiąc: Officer, I know Nina, you can leave us alone.


Pani Janka Suchy z księżmi A.Dudkiem i K.Chwałkiem.

Pani Nina przeleżała w „swoim” Marayong 13 długich lat. Przykuta do łóżka, ale świadoma swego losu. Kilka miesięcy temu zabrano ją do szpitala, gdzie zdiagnozowano raka. Lekarze powiedzieli pani Natalii, że pacjentka nie przeżyje operacji. Powróciła więc do Nursing Home. Tu dostawała morfinę 4 razy dziennie. Karmiono ją rurkami prosto do żołądka. Zdawała sobie sprawę ze swej kondycji. Godziła się ze wszystkim, wydawała dyspozycje.

Ale cofnijmy się w czasie. Wielkim ciosem musiała być dla niej śmierć męża.

Pan Stanisław sprzedał mieszkanie na Neutral Bay i kupił sobie domek w retirement village za kościołem w Marayong, dokąd mógł od czasu do czasu zabierać żonę na wózku inwalidzkim. Przemieszkał tam chyba z rok. Nagle zachorował, równie nagle zmarł. Tak jak to ujął ksiądz na pogrzebie: Ona chorowała, on umarł. „Nineczka znosiła to wszystko dzielnie, najwyraźniej pomagał jej sam Bóg”- mówi pani Natalia.

W swej homilii podczas nabożeństwa żałobnego ks. dr Antoni Dudek przypomniał życiorys Pani Niny, także i to, że przez 16 lat nie mogła nostryfikować swego dyplomu socjologa z UW, ponieważ w Australii jeszcze taki przedmiot nie istniał.

Jej pobyt w Marayong określił jako drogę krzyżową, którą szła ze spokojem. Przypomniał rozważania naszego Ojca Świętego na temat cierpienia. To cierpienie – mówił - obecne było w życiu Pani Niny podwójnie. Działała na rzecz cierpiących i potrzebujących. Potem cierpiała sama.

Mówił też ks. Dudek, że jako kapłanowi serce mu krwawiło, bo z powodu charakteru choroby Pani Nina przez całe lata nie mogła przyjmować Chrystusa w eucharystii – więc mógł tylko błogosławić kreśląc krzyż nad jej głową...

Jak mówiła b. dziennikarka SMH, Izabel Lukas, pani Nina miała niesamowitą wiedzę i cierpliwość. Była niezwykle skromna i aktywna.

Dzięki jej działalności spłeczność polska jest na pewno bogatsza, a Australia – dzięki takim ludziom jak ona –lepszym krajem.

Oby w żadnym pokoleniu australijskiej Polonii nie zabrakło ludzi tak promiennych, tak przebojowych i tak zasłużonych jak Pani Nina.

Komentarze czytelników: 1
Puls Polonii nie odpowiada za treść komentarzy nadesłanych przez czytelników!
21/04/2005
Nina Skoroszewska (Mariola Strzalek)
Drodzy Moi
Wiele ludzi znalo Nine i wielu znalo jej zaslugi jako dzialaczki nz rzecz Polini w Australii.
Dla mne, jako nowo przybylej emigrantki, Nina byla jak matka. Faworyzowala mnie i dzieki Niej dostalam pirwsza prace w Polskim Biurze Pomocy Spolecznej w Ashfield. Pracowalam tam 5 lat a potem Niana powiedziala ,"jestes gotowa pojsc w Australie" I tak sie stalo. Dzieki Ninie, zrobilam kariere najpierw w sprawach spolecznych a potem w zdrowtnych.
Nigdy Niny nie odwiedzilam a Nursing Home i to zle, nie mam jednak wyrzutow sumienia, bo byla ona zawsze w moim srecu
Mariola