Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
14 kwietnia 2005
Nina Skoroszewska – wspomnienie pośmiertne
Halina Robinson
28 marca 2005 roku zasnęła na zawsze w Sydney jedna z najwybitniejszych działaczek polonijnych w Australii, a szczególnie w Sydney - Nina Skoroszewska.

Odznaczona w 1977 roku medalem z okazji srebrnego jubileuszu królowej angielskiej Elżbiety II, otrzymała także Order Australii w 1983 roku, nagrodę premiera stanu Nowej Południowej Walii za wybitne zasługi dla społeczeństwa tego stanu w 1990 roku, jak również Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski w 1993 roku. To ostatnie odznaczenie przyznał jej prezydent Lech Wałęsa. Nina odbierała je z rąk pani Ambasador Agnieszki Morawińskiej już na wózku inwalidzkim w polskim Domu Emeryta w Marayong.

Wszyscy obecni płakali, była to bowiem wyjątkowo bolesna ironia losu, że osoba, której entuzjazm, zaangażowanie i znajomość dróg postępowania w australijskiej biurokracji leżała u podstaw stworzenia tej polskiej placówki, znalazła się w niej jako chyba najbardziej okaleczona i pokrzywdzona przez los osoba.

* * *

Urodzona w listopadzie 1919 roku w Lublinie Nina odebrała wykształcenie i zdała maturę w szkole sióstr zakonu Sacre Coeur. Do wybuchu wojny zdołała zaliczyć parę lat studiów na Wydziale Polityczno-Społecznym Uniwersytetu Warszawskiego. W latach wojny była aktywnym członkiem ruchu oporu, pracując jednocześnie jako pracownik socjalny w Caritasie. W grudniu 1945 roku ukończyła przerwane wojną studia, uzyskując dyplom magistra socjologii. Pracowała jako tłumaczka w United Nations Refugee Relieve Association, zwanej potocznie UNRRA. Lata 1947-50 spędziła w Zachodniej Europie, pracując na różnych krótkoterminowych stanowiskach.

* * *

Do Australii przybyła pod koniec 1950 roku z dobrą znajomością języka angielskiego i solidnym doświadczeniem zawodowym. Pracowała początkowo w Departamencie Emigracji jako tłumaczka, licząc na uznanie dyplomu uzyskanego w Polsce. Gdy to okazało się niemożliwe wróciła na studia, aby w lutym 1966 roku uzyskać dyplom „social worker” na Uniwersytecie Sydneyskim.

Studia musiała łączyć z pracą zawodową. W charakterze „social worker” przepracowała długie lata w Czerwonym Krzyżu i Federalnym Departamencie Emigracji i Spraw Etnicznych, awansując do wysokich stanowisk. Wśród wielu innych funkcji, które sprawowała często społecznie wymienię tylko członkostwo w Australijskim Instytucie Spraw Etnicznych i pozycję komisarza w Stanowej Komisji Spraw Etnicznych. Wykładała też na Uniwersytecie Sydneyskim i w Milperra College of Advanced Education. Wartość jej pracy dla społeczeństwa generalnie, a społeczności polskiej szczególnie wykracza poza jakiekolwiek możliwości realistycznej oceny.

Oprócz płatnej pracy zawodowej Nina Skoroszewska przez cały czas pracowała społecznie na szeregu stanowiskach kierowniczych. Wymienię tylko, że była wiceprzewodniczącą Rady Społeczności Etnicznych (ECC of NSW) i prezeską Polskiego Biura Opieki i Informacji, które zresztą pomogła powołać do życia.

Wiele lat temu w wydawanych wówczas w Sydney „Wiadomościach Polskich” ukazał się obszerny z nią wywiad, przeprowadzony przez Leszka Kulmatyckiego. Zacytuję fragment tego wywiadu:

„Leszek: Jest pani osobą czyniącą wiele dobrego dla starszych wiekiem Polaków. Mogłaby pani z czystym sumieniem zająć się swoimi osobistymi sprawami, a jednak konsekwentnie i z pasją próbuje pani budować podstawy idei pomagania innym oraz zachęcać do tego innych ludzi. Proszę mi powiedzieć, dlaczego pani to robi, dlaczego poświęca pani swój czas i siły?

Nina: Przypuszczam, że od wczesnych lat mojego życia byłam nastawiona na pracę wśród ludzi. Po prostu lubię ludzi. Takie odebrałam wychowanie. Wpływ rodziny, a także okupacji, kiedy wszyscy musieli sobie pomagać i niewątpliwie też tutaj w Australii, zaraz po przyjeździe, kiedy stykałam się z krzywdą ludzką, to mnie bardzo gniewało i mobilizowało do tego, że trzeba z tym coś zrobić. To jest chyba ten główny motyw – złość, że dzieje się coś złego, a ja nie mogę być obojętna”.

I jeszcze jeden cytat:

„...walka o usługi dla Polaków np. dla Polish Welfare czy dla Polish Nursing Home (polski Dom Emeryta w Marayong) była i nadal jest łatwiejsza dla kogoś, kto zna reguły gry, niż dla kogoś, kto pomimo najlepszych chęci tych reguł nie zna”.

Mniej więcej w czasie, gdy ukazał się cytowany artykuł Nina zwierzała mi się, że chyba będzie musiała uwolnić się od niektórych zajęć. Była już wtedy na emeryturze, ale oprócz wymienionych przeze mnie stanowisk wykonywanych społecznie, była także członkiem zarządu pięciu poważnych organizacji australijskich i brała udział w zespołach wybierających pracowników do służby państwowej, oraz w kształceniu nie dość dobrze przygotowanych urzędników. Jej mąż, Stanisław, był już przez parę lat na emeryturze, prowadził dom i samochód i często żalił się, że Nina nigdy nie ma czasu na wspólne spotkanie przyjaciół, przejażdżkę do buszu, czy po prostu bycie razem przez parę godzin bez obowiązków i pilnych telefonów.

Była już wtedy dobrze po sześćdziesiątce, jednak nadal pełna energii i żywotności, tryskająca werwą i humorem. Poparłam ją w tym zamiarze, przyrzekając solennie, że spróbuję zastąpić Ją przynajmniej częściowo na niektórych pozycjach jej niezmordowanej pracy społecznej wśród Rodaków i w instytucjach wielokulturowych.

Parę tygodni później spadła na polskie Sydney jakby grom z jasnego nieba wiadomość, że Nina miała wylew krwi do mózgu, który nie tylko sparaliżował jedną część ciała, ale również uniemożliwił jej połykanie pokarmów i prawie uniemożliwił posługiwanie się mową.

Właśnie w tym czasie zostały wybudowane na terenie Sióstr Nazaretanek domki jednorodzinne. Była to jedna z inicjatyw Niny. Pierwszym mieszkańcem takiego domku został mąż Niny, który błyskawicznie zlikwidował ich mieszkanie, przygotowane na ich życie podczas emerytury. Będąc w bliskim sąsiedztwie Nursing Home mógł spędzać większość czasu z żoną, lub gdy Jej stan zdrowia na to pozwalał przywozić na wózku inwalidzkim na parę godzin do siebie.

Niestety, los nie oszczędził Ninie następnego ciosu. W ciągu paru miesięcy została wdową. Dwie wierne przyjaciółki jeździły regularnie na drugi koniec wielkiego Sydney, żeby zabierać Ninę do „domeczku” po mężu na parę godzin, gdzie mogła odetchnąć od szpitalnej atmosfery, otoczona znajomymi sprzętami i zdjęciami rodzinnymi.

Mieszkańcy polskiego Sydney 4 kwietnia pożegnali zasłużoną Rodaczkę na mszy żałobnej w polskim kościele w Marayong, a następnie w South Chapel Northern Suburbs Crematorium w Chatswood.

Halina Robinson

Komentarze czytelników: 1
Puls Polonii nie odpowiada za treść komentarzy nadesłanych przez czytelników!
17/04/2005
Spoczywaj z Bogiem, Pani Nino (Teresa)
Spotkalysmy sie na samym poczatku lat 80-tych. Bylam wtedy "swieza" emigrantka. Przyjechalam do Australii zostawiajac moj paszport w Austrii na policji. Tam obiecano mi oddac paszport, jednak to nie nastapilo. I po przyjezdzie dowiedzialam sie, ze bez polskiego paszportu, na ktorym opuscilam Polske, nigdy nie bede mogla odwiedzic rodzicow. I poradzono mi udac sie do Ciebie. Wtedy to wlasnie doswiadczylam Twojej serdecznosci i wspolczucia. Pomoglas mi w napisaniu odpowiednich pism i podan, odnalazlas potrzebne adresy w Australii i Austrii i doprowadzilas do tego, ze po pewnym czasie moj polski paszport zostal zwrocony przez policje austriacka. Dzieki Ci, Pani Nino, za twoje wspolczucie, zrozumienie drugiego czlowieka, za pomocna dlon, jaka mi wtedy podalas.
Pokoj Twej duszy.