Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
25 lutego 2009
Ekspedycja z Geehi na Mt Kościuszko szczęśliwie zakończona
Ernestyna Skurjat-Kozek. Foto Dale Torok

Koszmarne zmęczenie, nadmiar emocji i brak czasu sprawiają, że opóźniamy się z relacją z ambitnego podboju Góry Kościuszki trasą, jaką 169 lat temu pokonał piechur nad piechury, człowiek z żelaza, nasz wielki rodak Paweł Edmund Strzelecki. Bodaj drugim Polakiem, który pokonał tę trasę (ponad 20 lat temu) był Janusz Rygielski. Trasa od strony Geehi River jest potwornie trudna, co mocno podkreślał amerykański alpinista Martin Douthitt zdobywający Siedem Koron Świata. Jest pioruńsko stroma, zarośnięta gęstwiną prawie nie do przebycia. Nasza ekipa: Martin i jego kolega z Kentucky, Dale Torok oraz nasz sydnejski filmowiec Oskar Kantor z asystentem – zaprawionym podróżnikiem – Mariuszem Krzyżelewskim posuwała się przez te chaszcze bodaj z szybkością ślimaka, któremu się trafiła tabletka nasenna. A w tych chaszczach jadowite węże. Jak mi powiedział lokalny policjant, the Geehi area is infested with tiger snakes.

Idący śladami Strzeleckiego mieli w planie, że pierwszego dnia dojdą do Moira Flat, gdzie można rozbić obóz, zanocować i napić się źródlanej wody. Niestety, zatopieni w nieprzebytej gęstwinie, uwięzieni w kolczastych jeżynach pokonali zaledwie kawałek trasy. Nocowali na stromiźnie w śpiworach osuwających się w dół i następnego dnia, liżąc rany, niewyspani, spragnieni wody, głodni (bo possumy wykradły im część zapasów żywności) dotarli do płaskiej równinki ze strumykiem, gdzie napełnili butelki źródlaną wodą i już energiczniej poszli do przodu. Trochę się martwili, że my będziemy się o nich martwić, ale nie mieli nas jak zawiadomić, że są OK, bo komórka nie działała.


W gęstwinie powyżej kapelusza trzeba było szukać pomarańczowych oznakowań trasy - widać je?

W niedzielę od południa do wieczora oczekiwaliśmy ich w Charlotte Pass. Rangers, którzy mieli zabrać ich ciężkie plecaki i sprzęt filmowy wrócili z Rawson's Pass z pustymi rękami. Jedyne co mogli poradzić, to zawiadomić policję. Po powrocie do Jindabyne mój mąż postanowił pojechać kawał drogi , strasznymi serpentynami (dwie godziny w jedną stronę) do Geehi River, aby sprawdzić, czy nasza ekipa nie zrezygnowała z ekspedycji i przypadkiem nie czeka na nas w miejscu, gdzie przeprawiła się przez rzekę. Ja tymczasem spędziłam dwie godziny na posterunku, zgłaszając zaginionych i odpowiadając na liczne pytania policjanta.

I to tylko tyle, ile jestem w stanie napisać dzisiaj. Tempo wydarzeń, zmęczenie i kontuzjowana ręka jakoś nie pozwalają godziwie odpocząć, ani pisać. Zapewniam jednak, że reportaż bardzo bogato ilustrowany przeciekawymi zdjęciami będzie już niedługo gotowy. Oskar natomiast zapowiada, że zabiera się za realizację filmu z wyprawy, a film wyświetli na festiwalu kościuszkowskim w kwietniu br.


No comments. Jeżyny może są smaczne, ale...