Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
10 stycznia 2009
Wyprawa na górę do kopca podobną
relacja według „Field Notes” Macarthura

PP: Oto kolejna ściąga konkursowa dla tych, którzy biorą udział w konkursie graficznym FKPP "Strzelecki i jego ekipa - w duchu zgodnej współpracy". Wkrótce postaramy się opracować "bryka" z wyprawy Strzeleckiego do Gippsland.

Paweł Edmund Strzelecki miał 42 lata, kiedy wyruszył z Sydney z zamiarem eksploracji Australijskich Alp i krain położonych poza nimi. Wyruszył na trasę 21 grudnia 1839 roku. Święta Bożego Narodzenia spędził u Jamesa Macarthura na farmie w Camden. James, o rok młodszy od Polaka był krewnym innego Jamesa Macarthura. Młodszy James (lat 28) był synem Hannibala z Parramatty. To właśnie James z Parramatty jako towarzysz Strzeleckiego robił na bieżąco zapiski z wyprawy na najwyższy szczyt Australii. Zapiski te, Field Notes przechowywane są w Mitchell Library. ) Na ich podstawie możemy zrekonstruować przebieg wyprawy. I tak dowiadujemy się, że w dniach 28 i 29 lutego James i Strzelecki przebywali na farmie Ellerslie (nieopodal dzisiejszego miasta Tumut), gdzie trwały ostatnie przygotowania do wyprawy. Strzelecki prowadził też wtedy obserwacje meteorologiczne.

Właściwy opis wyprawy na Górę Kościuszki zaczyna się 2 marca, kiedy to „karawana” opuściła Ellerslie. Tego dnia, być może przy wieczornym ognisku, James zrobił pierwsze notatki, podczas gdy Strzelecki sortował i opisywał zebrane specimens: kamienie, rośliny, ziemię, minerały... 9 marca członkowie ekspedycji wyruszyli z farmy Hay’a i Chalmersa nad rzeką Murray i dotarli do Nowong, gdzie rozbili pierwszy obóz. 10 marca przedostali się na drugi brzeg rzeki i ruszyli w kierunku pasma gór. Doszli do punktu, w którym postanowili zostawić konie pod opieką 19-letniego koniuszego Jamesa Rileya i służących - skazańców. W dalszą drogę wyruszyła już tylko czwórka: Polak z Macarthurem oraz dwoma Aborygenami: Charlesem Tarrą i wynajętym na miejscu przewodnikiem Jackey’m, który dobrze znał góry.

11 marca czwórka zaprawionych, wysportowanych mężczyzn wyruszyła na trasę o 7 rano. Mieli z sobą tylko podstawowy bagaż: żywność i koce, przy czym Strzelecki dodatkowo dźwigał ciężki plecak z aparaturą pomiarową. Doszli na grzbiet łańcucha górskiego, niemal stoczyli się na dół, gdzie ponownie przeprawili się na drugi brzeg rzeki. Upał był okropny, ponad 30 st C., postanowili więc przełożyć wędrówkę na chłodniejsze godziny. Wędrowali przy świetle księżyca. Tej nocy mieli na kolację ptasie mięso (Lyre-Bird), ale nie mieli co pić.


James Macarthur syn Hannibala

12 marca ruszyli o świcie i przez 5 godzin, spragnieni, wspinali się, aż dotarli do miejsca, gdzie usłyszeli błogi szum strumienia. Niestety, strumień znajdował się poniżej pionowej ściany skalnej, dojście do niego było prawie niemożliwe. Jacky musiał dokonać nielada akrobacji, żeby tam się opuścić i kwartę wody dla spragnionych towarzyszy niedoli przynieść. Te kilka łyków na osobę musiało starczyć na długi czas. Ekipa znalazła się w szczególnym miejscu: to tu znajdowało się odwieczne obozowisko Aborygenów, którzy co roku przybywali tu na wspaniałą wyżerkę, na ćmy bogong bogate w proteiny, a kryjące się w załomkach skał. Byli już poza linią drzew. Ponad nimi widniały już tylko gołe skały, rzadko porośnięte górskim kwieciem.

Zostawili swoje bagaże w upatrzonym miejscu i ruszyli dalej, a szło się coraz trudniej. Brnęli przez prawie metrowej wysokości szorstkie trawy munyang, trzęsąc się z zimna, otuleni mokrą mgłą. Po dwóch godzinach wędrówki ciągle byli daleko od celu, czyli najwyższego szczytu. Potrzebna była narada. Strzelecki i Macarthur postanowili wysłać Aborygenów, aby przenieśli bagaże do nowego obozu, a sami poszli dalej. W końcu dotarli do - jak im się zdawało -najwyższego szczytu (extreme summit). Niestety, okazało się, że ten prawdziwie najwyższy jest jeszcze daleko. Ukazał się dopiero teraz, wcześniej ukrywał się za skarpą i głębokim parowem. Z miejsca, na którym stali (a był to chyba Mt Townsend), zobaczyli przed sobą cały masyw z sześcioma szczytami. Strzelecki wyjął aparaturę, pomierzył i ustalił, który punkt jest najwyższy. Macarthurowi na wspinaczce na najwyższy szczyt aż tak bardzo nie zależało, postanowił więc zejść w dół, aby jeszcze za widnego odnaleźć obóz rozbity przez Aborygenów.


Zanim jednak ruszył w dół, nastąpiła uroczysta chwila, bo oto Strzelecki patrząc na szczyt przypominający mu Kopiec Kościuszki, kapelusz z głowy zdjąwszy, nadał górze imię Kościuszki. Macarthur ze wzruszeniem opisywał tę scenę. I could not but respect and feel deep sympathy for my friend, when with his hat off, he named the patriot of his country.

I tak zadumany Macarthur ruszył wolno w dół, pojadając water cress, zielę rosnące w szczelinach skał, zrywając piękne wiosenne kwiaty, głównie Euphorbiaceae, przyglądając się połyskującym łupkom miki. Tak więc Strzelecki sam jeden ogarnął wzrokiem przepiękną krainę u jego stóp się rozciągającą z widokiem na siedem tysięcy mil kwadratowych oraz na źródła malowniczych rzek Tumut i Murrumbidgee. Kiedy tak współczesny turysta stoi na Mt Kosciuszko, rzadko kiedy zdaje sobie sprawę, że Strzelecki doszedł na najwyższy szczyt naprawdę trudną trasą, od strony Geehi, co pięknie opisał David Campbell w wierszu pt. Strzelecki. *)


Macarthur zszedł na miejsce, gdzie spodziewał się zastać Aborygenów, ale było pusto. Rozpalił więc ognisko, przy którym trochę nerwowo czekał na przyjaciela. Gdzieś tam ponad nim Strzelecki brodził w ciemnościach, potykając się na nierównym gruncie. Macarthur krzyczał, strzelał. Cisza. W pewnej chwili usłyszał cooey, wołanie Aborygenów, którzy jak się okazało rozbili obóz na niższej grani. Ruszył spiesznie ku nim, ni to schodząc, ni to zjeżdżając. Dorzucił do ognia, żeby Strzelecki mógł obóz łatwiej odnaleźć, a Jackey'a wysłał na poszukiwanie przyjaciela.

Po jakimś czasie Strzelecki wraz z Jackey'em dotarł do obozowiska. Podrapany, poraniony, ale z triumfującą miną. Wyjął z tornistra unikalny souvenir: kamień ze zdobytej Góry Kościuszki. Komentował też swoje spostrzeżenia. Jak zapisał Macarthur, hrabia Strzelecki odnotował wydostawanie się carbonic acid gas z popękanych skał. Macarthur słyszał wcześniej dziwne syczenie, ale nie miał pojęcia, co je powodowało. Było o czym rozmawiać, ale rozmawiać się nie dało! Jak pisze Macarthur, w całej okolicy huczało jak w gigantycznym ulu. To ćmy bogong „koncertowały”. A po zacienionej stronie góry widniały płachty śniegu.


13 marca rano eksploratorzy udali się w drogę powrotną, stromą trasą ku obozowi, gdzie wcześniej zostawili Rileya z końmi i służącymi. 14 marca cała ekipa odpoczywała, podczas gdy Strzelecki sprawdzał swoje pomiary i obserwacje, kompletował zapiski, badał i opisywał znalezione eksponaty, robił kolejne pomiary. Wtedy jeszcze wiedział, że jego instrumenty ucierpiały wskutek upadków, co sprawiło, że niektóre pomiary okazały się niezbyt precyzyjne.

I tak zakończyła się historyczna przygoda, a właściwie pierwszy jej etap, wszak wkrótce zaczęła się kolejna wyprawa – odkrycie krainy Gippsland. Ale o tym opowiemy innym razem.

Ernestyna Skurjat-Kozek

Strzelecki

By David Campbell

And so Strzelecki set out from Hannibal
Macarthur's station, leaving the girls behind
In Sydney. – All night the Nacki washed my mind
Like willow roots in water. – From the Geehi wall
The party climbed Mt Townsend through a whole
Avalanche of wild flowers only to find
The south peak topped it - much like one in Poland
Called Kosciuszko, Strzelecki claimed. The Pole
Scaled it alone, and when a cloud came down
Shutting the alpine vastness in a room
With his brief triumph, Strzelecki picked the bloom
Of one of those rare snowflowers sprung from stone
Remembering Adyna Turno and her love,
And joined the others happily enough.

From:
Alan E.J. Andrews
Kosciuszko. The Mountain in History, 1991