Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
1 marca 2020
Z Przeszłości... Było hejnalistów wielu
Andrzej Siedlecki. Foto RihoS & A. Siedlecki

Mam trochę czasu wolnego od prób, więc wpadam do Krakowa, by odwiedzić mojego przyjaciela muzyka z okresu katowickiego. Trzeba się przewietrzyć! Przyznam się, że fetowaliśmy nieskromnie nasze spotkanie, ale udało mi się pokonać 236 stopni i odwiedzić krakowskiego hejnalistę w Kościele Mariackim. Oto Rynek Główny w Krakowie. W straganiku pod parasolem można kupić plastykowy kubeczek pełen pszenicznego ziarna. Gołębie przysiadają na kubłach z wodą i kwiatami, na rękach i głowach karmiących je ludzi. Kiedy sobie dobrze podjedzą ociężałym lotem fruną na Wieżę Mariacką. Gruchają. Do kolejnych uderzeń dzwonu i kolejnego hejnału. Ustępują miejsca hejnalistom.

Klucz do tradycji.Korci mnie, by znaleźć się na wieży. Ale to nie prosta sprawa. Hejnaliści są zamknięci na klucz i nie mogą schodzić z posterunku. Klucza, żeby mi otworzyć drzwi nie mają, a poza tym trzeba mieć na to specjalne pozwolenie. „Siedzą jak w pustelni” - pomyślałem i wyruszyłem do Komendy Miejskiej Straży Pożarnej. Dlaczego tam? Bo hejnalistami są zawodowi strażacy. Kiedyś, w dawnych czasach Wieża Mariacka była wieżą strażniczą. Dwaj strażnicy - trębacze obserwowali całe miasto i czuwali nad jego bezpieczeństwem. Stąd, trąbami witali gości wjeżdżających do miasta i rano lud budzili hejnałem.

Gdy w mieście wybuchł ogień, w oknie wieży wywieszano czerwoną chorągiew, wskazującą kierunek pożaru. Gdy do miasta zbliżał się nieprzyjaciel, dzwony biły na trwogę. Pamięta też wieża największy pożar Krakowa z 1850 roku, kiedy spłonęła jedna trzecia część miasta. Ludzie mówili, że ogień mogli podłożyć Austriacy, albo też iskra padła z kuźni, gdzie kowalski terminator rozniecił miechami ogień pod nieobecność mistrza. Wtedy to na znak z Wieży Mariackiej wszyscy pobiegli gasić pożar, a duży i pomocny był udział studenterii krakowskiej, z dachów lejącej wodę. Po tym tragicznym wypadku zwiększono liczbę strażaków - ochotników z pięciu do czterdziestu, a w roku 1873 uchwałą magistratu miasta Krakowa powołana została Zawodowa Straż Pożarna.

Dawniejszą jej siedzibą były Sukiennice, a później okazały XIX w. neogotycki gmach, w którym pozostała do czasów dzisiejszych. A więc, dowiedziałem się, dlaczego hejnalistami są strażacy. Nie mogłem tylko zrozumieć, dlaczego są zamknięci, a po klucz trzeba iść do komendy. Okazało się jednak, że posiadają klucz awaryjny, ale tylko na wypadek pożaru, czy innych nagłych okoliczności. Każda zmiana warty melduje swą gotowość do objęcia służby i odbiera klucz z Komendy Głównej, zdawany przez poprzednią wartę.


Z wojska na Mariacką Wieżę. Razem z kapitanem Marianem Krewniakiem z Komendy Straży Miejskiej wyruszam na Wieżę. W środku półmrok, mimo zapalonego światła. Przemierzam 236 stromych, drewnianych schodów, by znaleźć się na dzwonnicy wśród gołębi i w towarzystwie hejnalisty, Ludwika Skowronka. Pan Skowronek uśmiecha się i z fasonem trzaska butami. – W służbie jestem od ośmiu lat - mówi. - Ojciec mój też lubił muzykę. Grał w orkiestrze wojskowej. Marzył, żebym i ja się zajął muzykowaniem na trąbce. Szło mi to dobrze, uczyłem się, trochę praktyki w wojskowej orkiestrze, a także zakładowej, no i trafiłem tu, na Wieżę. Zdaje się może inaczej, ale to odpowiedzialna praca i tremę ma się zawsze. Niby nikt na nas nie patrzy, ale czuje się głowy wzniesione do góry. A już największe są nerwy jak przez radio o 12-ej idzie, bo to na żywo przecież.

Pan Ludwik przeprasza i kręci korbką telefonu. Zawsze na pięć minut przed odegraniem hejnału, trzeba porozumieć się z Komendą, która za każdym razem wydaje pozwolenie na granie, z wyjątkiem godziny dwunastej, kiedy zezwolenia nie trzeba. - Hejnalista Wieży Mariackiej, st. sierżant Ludwik Skowronek melduje gotowość do odegrania hejnału. - Zezwalam - pada w słuchawce. Pan Ludwik zakłada czapkę, bierze trąbkę i uderza najpierw w dzwon. Gołębie podrywają się do lotu i półkoliście spadają na plac Rynku. Otwiera okienko i przyciska trąbkę do ust. Słyszę melodię hejnału. Trąbi przez cztery okna, na cztery strony świata.


Hejnał znaczy – jutrzenka.„Czem był hejnał, czem jest? W tajemniczą melodię zaklęte jakieś wiekowe echa, które prastarym murom głoszą opowieść dawną, wspólnie niegdyś prześnioną, na której przekład brak symboli słowa” – czytam w dziewiętnastowiecznej, jubileuszowej księdze. Słowo „hejnał” wywodzi się węgierskiego „hajnal”, czyli jutrzenka - pieśń budząca o świcie obozy i miasta. Jak w każdym zawodzie, tak i w tym bywali mistrzowie, o których historia i ludzie pamiętają. Hejnalista Wincenty Sendor, Tadeusz Żółty, którego trąbka znajduje się w muzeum, Adolf Śmietana – to byli najlepsi. Pałeczkę, a właściwie trąbkę po Śmietanie przejął senior Jan Kolton, grający razem z synem i zięciem.

- A ten Śmietana – wtrąca kolega pana Ludwika - to był dopiero morowy chłop. Jak byłem chłopcem, to pan Adolf zabierał mnie na Wieżę. Czasy były niespokojne – okupacja. I jednego razu, pamiętam jak dziś, Niemcy odprawiali paradę na Rynku. Orkiestra niemiecka zaczęła grać „Deutschland, Deutschland über alles”. Mistrz Śmietana nie wytrzymał, że mu pod nosem takie świństwa grają. - „Stój! Baczność! – krzyknął do mnie. – Wyznajemy ojczyźnie honor” – i zatrąbił „Jeszcze Polska” …
I znów zerkam do jubileuszowej księgi: „Strażniku! Czy ty wiesz, czem był dla nas w latach niewoli głos twojej trąbki, niosącej wiekową a wolna melodię?”


Służba nie drużba… Grać trzeba w każdych warunkach. I nic nie może nawalić. Hejnał musi być odegrany. – Była ciężka zima – opowiada pan Skowronek. – Śnieg padał płatami, że ledwie co było widać przez malutkie okienko. Zbliżała się godzina dwunasta. Nasmarowałem oliwą tłoczki starej, już wysłużonej trąbki i zrobiłem próbę. Dźwięk wydobył się piękny. Założyłem czapkę, w dzwon uderzyłem i otworzyłem okno. Zawirowało śnieżynkami przed oczyma i trzaskający mróz wpadł do Wieży. Ręce grabiały natychmiast. Odegrałem w jednym oknie, otworzyłem drugie. Dmucham w trąbkę, naciskam tłoczki…żadnego dźwięku. Próbuję jeszcze raz. KLAPA! Ręce mi się trzęsą ze zdenerwowania. Wtenczas to kolega podskoczył z zapasową trąbką i usłyszałem hejnał. W radio dłuższej przerwy podobno nie zauważono, ale nerwów było co niemiara. A to oliwa w trąbce zamarzła... No cóż, życie płata różne figle, a człowiek nie wszystko przewidzi.

Schodzę z Wieży. Gołębie znów przycupnęły na dzwonnicy. Jest cisza i spokój. Zbliża się godzina 15-sta. Ludzie stoją pod Wieżą i czekają na hejnał. Bo dźwięk hejnału „zawsze odrywa myśl i wzrok od ziemi i podnosi ku górze” – kończy jubileuszowa księga.

Andrzej Siedlecki

www.andrzejsiedlecki.pl