Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
14 grudnia 2017
Prosto z buszu: Segregować, czy nie
Janusz Rygielski
W maju tego roku Telewizja ABC nadała 3-odcinkowy program „War on waste” (Wojna przeciwko śmieciom). Dowiedzieliśmy się, że w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia Australia należała do czołówki czystych krajów. Obecnie awansowała do piątego miejsca listy obejmującej kraje produkujące najwięcej śmieci. Dziennikarze udowodnili, że reklamy producentów mody prowadzą do obłędnych zakupów garderoby dziewcząt i młodych kobiet. Jedna wypowiadała się dla telewizji, że musi kupować odzież dwa razy w tygodniu (sto ubiorów rocznie). Zwrócili także uwagę, że polityka supermarketów prowadzi do marnotrawstwa dobrej żywności oraz do ogromnego zanieczyszczania oceanów torbami plastykowymi i podobnymi produktami.

Rozsądne zasady, korzystne dla konsumenta i generalnie świata, nie odnoszą się do globalnych korporacji. Dla przykładu żywność, a zwłaszcza warzywa i owoce, muszą mieć jednakowy kształt i odpowiedni rozmiar. Inaczej nie kwalifikują się do pakowania w pudełkach i sprzedaży w supermarkecie. Pokazano również co się robi z bananami, wyrosłymi ponad ustalone wymiary. Otóż szatkuje się je i wywozi na wysypisko. Lepiej zniszczyć i wyrzucić niż dać, na przykład, bezdomnym. Elektorat zamieszkały w pobliżu takiego miejsca cierpi na wąchanie różnorodnych smrodów, zależnie od siły wiatru i jego kierunku. Czasami te wysypiska znajdują się blisko rzek i strumieni, z których sąsiedzi czerpali wodę, pływali lub łowili ryby. Niestety do czasu, kiedy wraz ze strumieniami deszczu, zaczęły spływać do rzeki potoki śmierdzącego paskudztwa.

Kilka tygodni temu program telewizyjny “Four Corners” również dotyczył śmieci. W Australii co roku wyrzuca się 50 milionów ton śmieci. To szokuje. W większości miast australijskich poustawiano na ulicach obok siebie dwa typy pojemników. Do jednego z nich należy wrzucać papierowe opakowania, nadające się na użyteczną przeróbkę, czyli recykling. Na miejskich śmietnikach pojemniki są wielokrotnie większe i jest ich większy wybór. Osobne na szkło, osobne na na papier, osobne na metale, osobne na plastyk. Wszystkie one kwalifikują się do przeróbki. Można je przetopić na użyteczny sprzęt. Dzieci w szkołach uczone są, że powinny one szanować Ziemię, segregując odpadki i przekazując je do właściwych pojemników. Dorosłym również się o tym przypomina za pośrednictwem licznych broszur, ulotek i nawet gier oraz kwizów. Te ostatnie adresowane są głównie do dzieci.

Mieszkając na odludziu, raz na miesiąc wypełniam samochód małymi pojemnikami, zawierającymi posegregowane śmiecie różnych kategorii. Tu szkło, tu żelazo, tu aluminium, tu papier, a tu śmiecie nie nadające się do ponownego wykorzystania. Jadę piętnaście kilometrów na śmietnisko, gdzie stoją wielkie pojemniki przeznaczone na różne rodzaje odpadów. Wrzucam wszystko po kolei, gdzie trzeba, a zużyte bateryjki wkładam do specjalnego pojemnika przy kabinie zarządcy tego obiektu. Jadąc z powrotem do domu, fantazjuję widząc wielki piec, do którego zostaną wrzucone moje butelki, wyłaniające się z niego później, w idealnych kształtach nie uszkodzonych butelek. Podobnie z aluminium, żelazem i papierem.

To była wersja dla dzieci, na którą dałem się nabrać. Wersję rzeczywistą przedstawił program „Four Corners” w odniesieniu do śmieci Nowej Południowej Walii. Otóż w wielkiej hali, do której dowożone są odpadki różnych asortymentów, miesza się wszystko i automatycznie pakuje do dużych plastykowych worów. Następnie lądują one w ciężarówkach, które wywożą tę mieszaninę na ostateczny śmietnik.

Działalność powyższa ma bardzo interesujące cechy. Kamera ukazuje te wielkie ciężarówki przewożące śmiecie. Wbrew przepisom, nie posiadają one tablic rejestracyjnych. Firma, do której należą, nie wykorzystuje tych pojazdów do reklamy swych usług, mimo że ciężarówki posiadają ogromne powierzchnie na bocznych ścianach, które z powodzeniem można by wykorzystać na reklamy nie tylko własnej firmy, ale także innych, dla dobra środowiska naturalnego. Utylizacja śmieci to przecież ten właśnie rodzaj ważnej aktywności, zapewniającej że nasza Ziemia nie zamieni się wkrótce w jeden wielki niekontrolowany śmietnik.

Jednakże dziennikarzom „Four Corners” najwyraźniej nie podoba się fakt, że śmiecie, jak leci, pakuje się do plastykowych worów, w których docierają do jednego, wspólnego wysypiska. A przecież wcześniej posłuszni obywatele segregowali swoje odpadki i składali je osobno w pojemnikach postawionych przez lokalne rady. Jaki więc sens ma cała ta selekcja na poziomie obywatela i lokalnego śmietnika, skoro na bardziej zaawansowanym poziomie kierownictwo najwyraźniej nie docenia pracy wykonanej przez elektorat. Są jednak wyjątki. Gdzieniegdzie buduje się sztuczne góry – z potłuczonych butelek i całych pewnie też, które wystarczyło by tylko umyć, aby mogły powrócić do obiegu.

Tu ogarnia mnie nostalgia. Przypominam sobie, jak na początku mojego liceum, za Gomułki, raz w tygodniu dostawałem od rodziców puste, umyte butelki, które ładowałem do siatki i wędrowałem do najbliższego punktu skupu butelek. A przecież w tamtych czasach nie tylko w Warszawie, ale i na świecie, nie śniła się nikomu troska o naturalne środowisko. Australia Południowa skupuje wyprodukowane przez nią butelki. Płaci 10 centów za butelkę. Nie wiem, czy to wystarczająca zachęta, ale mimo wszystko jest to właściwa inicjatywa. Niestety, bardziej postępowe stany, czyli pozostałe, nie bawią się w metody stosowane w dawnej Polsce.

„Four Corners” sfilmował sytuację na innym wysypisku, gdzie nastąpiło samozapalenie się plastyku. Widzowie obejrzeli potężny dym, unoszący się ponad pobliskie osiedla. Przy suchej obecnie pogodzie pożar łatwo przenosi się na sąsiednie okolice. Na szczęście Australia posiada wiele ochotniczych brygad straży pożarnej, silnie dotowanych przez podatników (głównie sprzęt, przede wszystkich potężne ciężarówki – polewarki oraz koszty benzyny). Częściowo te plastykowe góry zawdzięczamy masowemu importowi z Chin, które używają ten niskiej jakości materiał do pakowania.

Dlaczego sąsiedzi takich wysypisk tolerują je? Otóż sprawa nie jest prosta, bo szwindel odbywa się na prywatnej działce. Trudno wyobrazić sobie że jej właściciel zgodziłby się na założenie wysypiska śmieci w bliskim sąsiedztwie swojego domu. Gdyby firma kupiła działkę rolniczą i wybudowała tam wielkie śmietnisko, to ryzykowała by nakazem przywrócenia terenu do poprzedniego, rolniczego stanu. A gdyby po prostu, uczciwie, zadeklarowali zamiar wybudowania wysypiska śmieci, to instytucja zatwierdzająca musiałaby wykonać odpowiednie inspekcje i określić cały szereg warunków, które inwestor musiałby spełnić. Czekało by go wiele kontroli w przyszłości. Więc przedsiębiorstwo szukające bardziej ekonomicznego rozwiązania, najprawdopodobniej zafundowało by działkę swojemu zaufanemu pracownikowi, który jako prywatny właściciel, wyraziłby zgodę na założenie wysypiska. Do tego przydało by się mieć sprzyjającego urzędnika w odpowiednim urzędzie.

Prawo australijskie wyraźnie preferuje interesy biznesu w stosunku do potrzeb mieszkańców. Obywatel posiadający działkę, na której nie mieszka, może (oczywiście za opłatą) zezwolić przedsiębiorstwu eksploatującemu gaz na prowadzenie tej działalności na jego działce. I nie ma znaczenia, że tego rodzaju inwestycja nie tylko obejmie wydobywanie gazu spod tej niezamieszkałej działki, ale również poprowadzi rury poziomo, pod ziemią, pod okoliczne działki, nie dość że zamieszkałe, ale także objęte działalnością rolniczą i hodowlaną. W efekcie sąsiadom, którzy za żadne skarby nie chcieli się zgodzić na eksploatację gazu na ich działce, może nagle gaz wyciekać z kranów i tenże gaz może zanieczyścić studnię głębinową oraz potok, z którego piją wodę krowy i inne zwierzęta. Czy poza miastem, odpowiednie władze zabroniły komukolwiek zanieczyszczania jego własnej posiadłości?

„Four Corners” ujawnił, że firma utylizująca śmiecie w Nowej Południowej Walii płaci 138 dol. za każdą tonę zrzucanych odpadów. W stanie Queensland obowiązywała opłata nieco mniejsza, ale tylko do 2012 r. Jednakże były premier Campbell Newman skasował ją w 2012 roku. Czy nie należałoby go teraz zapytać dlaczego to uczynił? Od tamtej pory, dla firm utylizujących śmiecie w Nowej Południowej Walii otwarła się bonanza (jedna z firm nazywa się „Bingo”). Po prostu wywożono śmieci do sąsiedniego stanu. Obliczono, że Queensland jest importerem miliona ton śmieci rocznie przywożonych przez południowego sąsiada. Po telewizyjnych programach, premier Annastasia Palaszczuk i jej ministrowie zapowiedzieli szybką i zdecydowaną reakcję.

Jednak sprawa nie dotyczy jednego stanu i nie tylko odpadów. Australijski odpowiednik amerykańskiej EPA (Environmental Protection Agency), mającej dbać o stan środowiska, będący pod presją globalistów, jest prawdopodobnie zbyt życzliwy dla biznesu i zapomina o podstawowych obowiązkach.

To, co się obecnie dzieje ze śmieciami w Australii, oznacza lukratywny biznes dla niewielu, koszty dla większości i klęskę dla Ziemi.

Janusz Rygielski