Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
4 grudnia 2017
Sylwetki laureatów Konkursu Kościuszkowskiego
dzisiaj: Ewa Małek

Na początku chciałam bardzo podziękować za to, że moja praca została doceniona i nagrodzona.Nazywam się Ewa Małek. Mam 16 lat. Mieszkam w miejscowości o wdzięcznej nazwie Wola Więcławska, niedaleko Krakowa. W ubiegłym roku szkolnym ukończyłam gimnazjum im. św. Franciszka z Asyżu w Poskwitowie. Obecnie uczęszczam do VIII Liceum Ogólnokształcącego w Krakowie. Moją pasją jest jazda konna. Jeżdżę od pięciu lat. Uwielbiam jeździć konno, a przebywanie z końmi sprawia mi ogromną radość. Uwielbiam też słuchać muzyki, czasem też śpiewam. Lubię czytać książki, najbardziej serię "Sherlock Holmes", której autorem jest Arthur Conan Doyle.

Gdy byłam młodsza pisałam wiersze, chociaż bardziej stosownym byłoby nazwać je "wierszyki". Proste rymowane wierszyki. Od pewnego czasu piszę opowiadania lub wiersze na konkursy, głównie szkolne. Konkurs "Kosciuszko Bicentenary" jest pierwszym konkursem o tak ogromnym zasięgu, w którym brałam udział. Moja nauczycielka historii, pani Elżbieta Zębala, zaproponowała, aby wziąć udział w tym konkursie. Pomyślałam wtedy "Czemu nie?". Nie myślałam jednak, że to, co stworzę, komukolwiek się spodoba i ktoś to doceni. Jestem więc bardzo mile zaskoczona.

Pozdrawiam serdecznie
Ewa Małek


EWA MAŁEK TRZECIA NAGRODA w kategorii młodzieżowej za opowiadanie „Au revoir Havre! – Bienvenue Philadelphie!”

A oto tekst nagrodzonego opowiadania „Au revoir Havre! – Bienvenue Philadelphie!”

Pierwsze promienie słoneczne przedzierały się między gałęziami drzew. Młodziutkie ptaki rozpoczęły swój poranny taniec w przestworzach. Dzień jeszcze w pełni się nie rozpoczął, a temperatura już była dość wysoka – w końcu to czerwiec roku 1776. W miejscowości Hawr kupcy powoli przygotowywali swoje stragany na nadejście klientów. Starannie układali przywiezione towary, wśród których znalazły się wszelkiego rodzaju sukna i futra, sól, wino, zboże, a także miód i wosk wytworzone przez pszczoły z pobliskich pasiek. Ukrywając się pod baldachimami, cierpliwie wyczekiwali petentów, chętnych, by kupić to, co mają do zaoferowania.

Słońce zaczęło mocniej świecić. Smugi światła dotarły do przytulnej sypialni Tadeusza. Delikatnie oświetlały jego twarz, zmuszając tym samym do wybudzenia się z głębokiego snu. Mężczyzna powoli uchylił powieki, aby później podnieść się do pozycji siedzącej. Chwilę zastanawiał się, która może być godzina. Ostatecznie spojrzał na hieratyczny zegar, wiszący na ścianie po przeciwnej stronie łóżka. Wskazówki pokazywały godzinę siódmą. Idealna pora, aby wstać i przygotować się na nadchodzącą podróż. Zsunął z nóg pierzynę i postawił nogi na ziemi. Od razu przeszył go chłód, promieniujący z podłogi wyłożonej beżowymi kafelkami. Leniwie rozejrzał się po swym pozornie skromnym pokoju. Obok drewnianego, lecz wygodnego łoża, pokrytego pościelą z motywem kwiatowym, stała zabytkowa etażerka, na której zawsze kładł swój ulubiony zegarek kieszonkowy z srebrną dewizką. Dostał go w prezencie od swego kolegi – Józefa Orłowskiego, z którym kilka lat temu chwilę przebywał w Paryżu.

Po prawej stronie od łóżka, pod ścianą figurowała duża szafa, z ozdobionymi płaskorzeźbami na drzwiach. Pod jedną ze ścian stała mała biblioteczka i fotel, w którym siedział właściciel całego dobytku, gdy miał ochotę przeczytać którąś z posiadanych powieści. Koło tegoż mebla znajdowała się łazienka wyposażona w porcelanową wannę, umywalkę i toaletę. Na środku podłogi leżał drogi dywan, przedstawiający scenę z polowania. Jeźdźcy wyposażeni w broń, na rączych rumakach, w towarzystwie smukłych chartów rozglądali się za potencjalną zdobyczą. Wokół nich wiły się gałęzie drzew i krzewów, a w oddali można było ujrzeć wioskę i pola uprawne. Tadeusz w zadumie wpatrywał się w ozdobny kobierzec, lecz po chwili z letargu wyrwał go śpiew słowików, które usiadły na podokienniku.

Żywo wstał, pościelił łóżko i udał się tam, gdzie król chodzi piechotą. Wykonał poranną toaletę i wybrał w miarę wygodny strój. Ubrał koszulę, kaftan, spodnie i wysokie buty, do których włożył nogawki. Zadowolony stwierdził, że te czynności zajęły mu mniej niż pół godziny. Miał jeszcze chwilę dla siebie. Postanowił sprawdzić, czy wszystko spakował do kufrów. Myśl, że mógłby czegoś zapomnieć ze sobą zabrać, napawała go niepokojem. W końcu Francja jest oddzielona od Ameryki, do której miał niebawem popłynąć, wielkim oceanem.

Bardzo dokładnie przejrzał wszystkie przedmioty i odzież znajdujące się w bagażach. Zapakował jeszcze kilka książek z myślą, że czytając, umili sobie długi rejs statkiem. Gdy doszedł do wniosku, że spakował wszystko, czego potrzebuje, zamknął walizy i począł wynosić je z mieszkania. Na zewnątrz czekała na niego dorożka ze starszym stangretem pod wąsem, który siedział na koźle. Młody paź odebrał bagaże od pana Kościuszko i niespiesznie układał je we wnętrzu powozu. W jednej chwili Tadeusz przypomniał sobie o najważniejszym przedmiocie, mianowicie o srebrnym zegarku. Natychmiast wrócił do kawalerki, wziął przedmiot z etażerki i schował go do kieszonki, ówcześnie przypinając dewizkę do guzika, po czym wyszedł z mieszkania, zamykając je na klucz.

Będąc już przed domem, spojrzał na niego i nieco się wzruszył. Być może już tu nie wróci? Może zamieszka w Ameryce na stałe? Ale przecież tak bardzo podoba mu się we Francji… Dobrze się tu żyje, szczególnie w Hawrze. Panuje tu niesamowity spokój, a wszyscy ludzie są życzliwi i służą pomocą. Na pewno ciężko mu będzie zostawić to wszystko, ale cóż, dostał rozkaz i musi wyruszyć już dziś. To właśnie uroki służby wojskowej… Zamrugał kilkakrotnie, gdyż oczy mu się lekko zaszkliły, odwrócił się na pięcie i wsiadł do dorożki. Paź zamknął za nim drzwi, by po chwili stanąć na drągu i dać znać woźnicy, że może pogonić konie.

Ruszyli. Wojskowy odsłonił lekko zasłonkę powieszoną nad okienkiem i począł oglądać mijane domostwa i stragany. „Co za piękny dzień, aby pożegnać się z Francją” – pomyślał i uśmiechnął się lekko. Niewątpliwie czerwiec był jego ulubionym miesiącem, zważywszy na to, że uwielbiał wysokie temperatury i słoneczną pogodę. Zawsze w tym miesiącu, rankami, przechadzał się po niezbyt tłocznych uliczkach zamieszkiwanej przez niego miejscowości i rozmawiał z kupcami na różne tematy. Oczywiście czynił to tylko wtedy, gdy miał wolny dzień. Wiadome jest to, że służąc w wojsku trzeba być przygotowanym na niedużą ilość czasu, który można poświęcić na rozrywki.

– Monsieur, jesteśmy już na miejscu. – Dotarły do niego słowa wąsatego stangreta.
– Merci bien, ile się należy? – Zapytał, wyciągając portmonetkę z wewnętrznej kieszeni zielonej marynarki.
– 6 Franków, monsieur. – Odrzekł pan pod wąsem, ściągając z głowy melonik.
– S’il vous plait. – Powiedział, wręczając mężczyźnie pieniądze. W tym czasie paź wydobywał z powozu bagaże panicza. – Au revoir, miłego dnia. – Dodał, gdy wszystkie jego kufry stały obok niego.
– Au revoir! – Odkrzyknęli mężczyźni z odjeżdżającej dorożki.


Natalia Baszuk-Shayon - portret Kościuszki. Czy tak zadumany czekał na swój okręt do Ameryki?

Tadeusz westchnął. Stał właśnie w porcie nad brzegiem morza. Jego myśli przewijały się wokół zbliżającego się nieubłaganie rejsu. Wiele pytań pojawiło się w jego głowie. Ile będzie trwał? Kiedy dotrą na miejsce? I najważniejsze: Jak jest w Ameryce? Był człowiekiem raczej dobrze wykształconym, więc wiedział co nieco o świecie, nie tylko z ksiąg i opowiadań, ale także z podróży, które odbył. Lecz to będzie jego pierwsza wyprawa do Ameryki, nigdy wcześniej tam nie zawitał. „Kiedyś musi być ten pierwszy raz, prawda?”. Z tą myślą wszedł na pokład pokaźnych rozmiarów okrętu. Jego walizki zostały wniesione na statek, przez upoważnione do tego rodzaju zadań osoby.

Przywitał się z kapitanem statku, który kazał pokierować go do jego własnej kajuty. Po tym, jak został odprowadzony do pokoju, rozpakował częściowo kufry. Spojrzał na zegarek, który wcześniej wyciągnął z kieszonki. Była godzina dziesiąta, czyli od wypłynięcia z Hawru minęło półtorej godziny. „Jeszcze daleka droga przed nami…” – pomyślał. To był fakt, bo czymże jest półtorej godziny w porównaniu z okresem około dwóch miesięcy? No właśnie – niczym. Nie wiedział, jak ma inaczej nazwać to porównanie. Postanowił przespacerować się po pokładzie. Wyszedł więc z pomieszczenia, w którym się znajdował, powędrował schodami na górną część statku. Zobaczył wielu marynarzy przewijających się przed nim jak kartki w książce. Mieli ręce pełne roboty. Nic w tym dziwnego, bo aby statek mógł płynąć, cała załoga musi się zaangażować. W jednej chwili zrobiło mu się ich żal. Przecież tak będzie przez całe dwa miesiące. Możliwe, że natkną się na jakieś trudności, a wtedy będzie im jeszcze ciężej. No cóż, on nie ma na to wpływu. Ocean jest przecież niebezpieczny, choć czasem wydaje się, że jest inaczej. Raz jest spokojny i łagodny, a innym razem gwałtowny i złośliwy.

Podróż mijała wolno, mimo to, Kościuszko nie był atakowany przez nudę czy bierność. Tak jak przewidział, zabrane książki pomogły mu pozbyć się tych negatywnych uczuć. W dodatku, pomagał przy pracy na pokładzie. Uważał, że skoro nie ma zbyt wielu ciekawych zajęć, przysłuży się jako „marynarz”, być może dzięki temu szybciej dobiją do amerykańskiego brzegu.

Młody inżynier trafnie ocenił naturę morza, bo prawie u celu podróży natknęli się na silny sztorm, a mocno nadwyrężony już okręt uległ jego sile i roztrzaskał się po zetknięciu z rafą koralową. Całe zaopatrzenie zatonęło, lecz na szczęście marynarze i Kościuszko zdołali się uratować, ponieważ złapali się masztu, na którym z trudem płynęli do najbliższego brzegu.

Po niezwykle długim rejsie, Kościuszko w końcu mógł ujrzeć ląd. Uczucie, które mu wtedy towarzyszyło, było nie do opisania. Oczywiście podobało mu się na statku, bo przebywając na nim, mógł wsłuchać się w szum oceanu, czy usnąć ukołysanym przez fale obijające się o burty. Lecz po tym strasznym incydencie , z ogromną radością stanął na lądzie, jakim była Martynika. Na lądzie czuł się o wiele pewniej niż na morzu. Nie był stworzony do roli marynarza, wolał być żołnierzem służącym na lądzie. To była o wiele lepsza opcja. Po niezbyt długim pobycie na Martynice, gdzie nabierał sił po ciężkim wypadku na morzu, zadomowił się w Filadelfii, gdzie miał do wykonania ważne zadanie. Musiał zająć się opracowaniem sposobu na ufortyfikowanie miasta.

Ewa Małek, lat 16


ESK: Wątek podróży Kościuszki do Ameryki przewinął się kilkakrotnie w utworach przesłanych na nasz konkurs. Oto wiersz Macieja Pawlickiego ze Żnina pt. "Na falach Ameryki".

Maciej Pawlicki – „Na falach Ameryki”

Ojczyzna w gruzy wali się właśnie,
A wróg jej gardło szponami ściska.
Czy nie ma nikogo, kto pięścią w stół trzaśnie?
Czy nie jest nikomu już ona tak bliska?

Siedzę tu z braćmi w sztormową wichurę,
Która by wrogom łby ukręcić mogła.
Nasz statek szybuje nad falami, w górę
Niesiony głosem nadziei w modłach.

Ojczyzna nie chciała służby mej oddanej,
Coraz mniej sił już staje w jej obronie.
A ja jak Cyncynat, dla mej ukochanej
Walczyć i ginąć gotów jestem na jej łonie.

Tymczasem wiatr potężny fale wielkie wznosi
I pcha mnie w stronę lądów nowej ziemi,
Gdzie mąż narodu wolne prawdy głosi.
O wolność tam walczyć trzeba – jak na mojej ziemi!

Ludzie muszą cieszyć się wolością,
Żyć nią i czuć ją w każdym swym oddechu.
Nie wolno z wrogiem obchodzić się z litością,
Gdy zabrać chce ludziom wolnym prawo do uśmiechu.

Kiedy patrzę przez okno, nie widzę niczego.
Boże, żebym podróż tę szczęśliwie przeżył.
Bym zdrów mógł dotrzeć do lądu nowego,
A ty… byś mi walkę o ludzi powierzył.

Choć z masztu naszego już sypią się wióry
I morze zalewa pokłady falami,
Nie o sobie myślę, nie jestem tym, który
Wybiera życie ponad zasadami.

Traktuję tę podróż jak największą próbę.
Gdy żywioł przetrzymam, wytrzymam już wszystko.
Wiem, że nie prowadzisz mnie na pewną zgubę
Tak, jak ojczyzny mej nie dasz zmienić w pogorzelisko.

Ja dotrę do brzegu, po wolność Ameryki
Walk się nie ulęknę, bom dobrze szkolony.
Nie brak mi odwagi, obce głupie są wybryki.
Taki jest naprawdę syn Polskiej Korony.

Dam radę, dosięgnę celu i cały świat się dowie,
Że Kościuszko inną zna retorykę.
Bo ja stanę jeszcze na rynku w Krakowie
I kraj mój odzyskam tak jak Amerykę!


Hanna Rozpara: Kościuszko inżynier fortyfikacji