Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
20 sierpnia 2017
O wystawie "They risked their lives "
Marek Baterowicz
THEY RISKED THEIR LIVES. POLES WHO SAVED JEWS DURING THE HOLOCAUST - pod tym tytułem otwarto w Sydney wystawę zdjęć i dokumentów przedstawiających poświęcenie Polaków w ratowaniu Żydów podczas Holokaustu. Organizatorami wystawy była Australian Society of Polish Jews and their Descendants (z panem Andrew Rajcherem na czele ) i Konsulat RP w Sydney. Wystawa dotarła do nas z Melbourne, tam też powróci za kilka dni. Uroczyste jej otwarcie w Art Gallery ( 880, Princess Highway) w dzielnicy Tempe, położonej nad Cooks River (tylko trzy stacje od centrum Sydney) miało miejsce w środę 16 sierpnia o 18.30, a mimo zimnego wiatru na wystawę przybyło wiele osób, czasem z daleka jak pewien starszy Australijczyk z odległego Gosford.

W ceremonii otwarcia – koordynowanej przez panią Martę Kieć-Gubała - wystąpili kolejno Andrew Rajcher, pani konsul RP Regina Jurkowska, David Clarke (Parliamentary Secretary for Justice and Member of the Legislative Council) oraz rabin dr. Dovid Slavin, potomek polskich Żydów. Wszyscy mówili o ofiarności Polaków, niosących pomoc Żydom i ukrywających ich pomimo grożącej za to kary śmierci. Pani konsul Jurkowska przypomniała, między innymi, tragiczny los rodziny Ulmów – ich zdjęcie było też eksponowane na jednej z plansz. David Clarke nazwał Polaków „people of heroic virtues”, przypomniał też bohaterstwo polskich żołnierzy podczas wojny i szlak bitewny armii Andersa.

Wreszcie Robert Borsak (też członek Legislative Council) zapalił świecę za Żydów ocalonych przez Polaków, za tych co ich uratowali, a także za tych, którzy zginęli próbując ocalić Żydów od zagłady. I nastała minuta ciszy za ofiary Holokaustu, potem za ich dusze modlili się rabin Slavin i ks. Kamil Żyłczyński. A po oficjalnym otwarciu wystawy z koncertem piosenek polskich i żydowskich wystąpił Marek Ravski, artysta z Warszawy. Śpiewał o tęsknocie za żydowskimi miasteczkami, wyludnionymi przez hitleryzm, a nostalgiczne tony i rytmy wypełniły pustkę po Zagładzie.

Na planszach przypomniano fakty tak podstawowe jak kara śmierci nie tylko za udzielanie schronienia Żydom, ale i za dostarczanie pożywienia, a nawet za „selling food”. W innych krajach okupowanych przez Niemców nie stosowano tak drakońskich środków, a jednak to w Polsce znalazło się najwięcej sprawiedliwych - „Righteous Among the Nation” – którym Instytut Yad Vashem przyznał symboliczne drzewko. A za pomoc Żydom Niemcy rozstrzelali lub powiesili około dwa tysiące Polaków, jak podano na planszach wystawy, obok informacji o organizacji „Żegota”, której zadaniem było pomaganie Żydom, w czym miała poparcie ze strony polskiego rządu na emigracji. Wystawiono też zdjęcia sióstr i księży ukrywających Żydów lub wydającym im lewe metryki chrztu, które potem pomagały Żydom uzyskanie „aryjskich” dokumentów.

Jedno tylko zgromadzenie sióstr franciszkanek ocaliło około 500 dzieci i 250 dorosłych ( prof.Jerzy Kłoczowski, „Od pustelni do wspólnoty”, Czytelnik, 1987, str.281), a zdjęcie siostry Matyldy Getter, przełożonej kongregacji sióstr franciszkanek znalazło się na wystawie. Tam też podano, że do 400 tysięcy Polaków pomagało Żydom mimo groźby kary śmierci, a trzeba wiedzieć, że aż 85% Żydów nie znało polskiego języka, co bardzo utrudniało niesienie im pomocy, a wykluczał ją wygląd ortodoksyjnych Żydów. (Ewa Kurek, „Polacy i Żydzi: problemy z historią” ,Lublin, 2015, str.161).

Zresztą sami Żydzi początkowo rezygnowali z ucieczek, poddając się judenratom i żydowskiej policji, wierząc zapewnieniom, że jadą gdzieś do pracy. Niektórzy ( jak Szachno Efroim Sagan, 1892-1942) alarmowali rodaków, protestując w Judenracie. ( Ewa Kurek, idem, str.113). Tam jedynie Adam Czerniakow ocalił honor odbierając sobie życie. Dopiero po odkryciu strasznej prawdy o transportach, część Żydów próbowała wyrwać się getta.

Ocalony z Holokaustu lekarz Ludwik Hirszfeld zeznał w r.1947: „Domy aryjskie w Warszawie przygarniały dzieci żydowskie pozbawione rodziców (...) wygnańcy z getta znajdywali w nich schronienie, pożywienie i okrycie. Kłamią ci, którzy mówią inaczej. Ci wszyscy, którzy pragną wywołać przeszłość po to, aby ją przekształcić i spaczyć, aby zohydzić imię Polski za granicą”. Dziś robi się to w mediach, filmach czy książkach. Tymczasem Polacy pomagali prześladowanym, wiem o tym również z przekazów rodzinnych – np. mój dziadek z córką ukrywali rodzinę Delatyckich, choć nie mają za to drzewka. Słownik „Polaków ratujących Żydów” ( W-wa,Wyd.Neriton 2014) liczy 498 stron, a nie jest bynajmniej kompletny: brakuje wielu nazwisk, nawet nie wymienia właścicieli warszawskiego ZOO, którzy ocalili tylu Żydów, o czym mówi film „Azyl” („The Zookeeper’s Wife”).

Dlatego esej prof. Jana Błońskiego, wspomniany nieszczęśliwie na jednej z plansz wystawy, należy między bajki włożyć. Esej ten, opublikowany w r.1987 w „Tygodniku Powszechnym”, oczernia Polaków w sposób niewyobrażalny, po prostu nieuczciwy. Błoński insynuuje, że Polacy zrobili za mało w zakresie pomocy Żydom, co naprawdę jest nonsensem. Oto co powiedział prof. Israel Gutman, izraelski autorytet w sprawie zagłady: „Polska nie mogła uratować Żydów, albowiem jako państwo – od jesieni 1939 r. - nie istniała. Funkcjonowała wprawdzie w unikalnej formie Państwa Podziemnego, lecz ta forma państwowości nie posiadała możliwości militarnych, prawnych ani jakichkolwiek innych do uratowania trzech milionów polskich Żydów. Tak jak nie dawała możliwości uratowania od śmierci z rąk Niemców i Sowietów trzech milionów Polaków...polskich Żydów mogli ratować jedynie pojedynczy Polacy...” ( rozmowa z prof. I. Gutmanem, „Gazeta Wyborcza”,10/11 lutego 2001).

Prof. Błoński grubo przesadził też insynuując dyskryminację Żydów, bo wystarczy tu wspomnieć przedwojenne kino, kabarety czy grupę Skamander, gdzie w znakomitej symbiozie tworzyli tacy poeci jak Lechoń, Wierzyński, Iwaszkiewicz, ale Tuwim i Słonimski czy Józef Wittlin. Spotykali się w kawiarniach i salonach. Sądzę, że gdyby nie wojna i jej tragiczne skutki w Polsce doszłoby z czasem do jeszcze większej symbiozy między Polakami a Żydami. Numerus clausus był w końcu epizodem. A po wojnie pogrom kielecki nie był wybuchem polskiego „antysemityzmu”, lecz prowokacją NKWD i UB mającą na celu podważenie prestiżu polskiej opozycji, by opinia światowa łatwiej przełknęła władzę „ludową” i sowieckie wpływy w Polsce.

Podobno nieszczęsny esej prof. Błońskiego wywołał wilka z lasu i doczekaliśmy się antypolskich kalumnii prof. J.T. Grossa oraz jego naśladowców. Wystarczy jednak poczytać, co o nich sądzą uczciwi Żydzi jak Bolesław Szenicer komentujący „pseudonaukowe rewelacje Grossa” w nr.30 „Głosu Gminy Starozakonnych” ( nr 30, 2008), te refleksje przedrukowano w „Gazecie Polskiej”. Wystawa w Tempe i w Melbourne ( gdzie w r.1967 rozpoczęto szkalowanie Polaków w dzienniku „The Sun” i w „Jewish Harald”) jest więc wspaniałą inicjatywą, przybliża oba narody, daje nadzieję na odzyskanie harmonii wbrew intencjom pewnych środowisk nakręcających w mediach antypolską propagandę, której słusznie przeciwstawia się Reduta Dobrego Imienia. Byłoby tragicznym nieporozumieniem, by oba narody miały spierać się o Holokaust, kiedy i polski naród poniósł milionowe straty w tej wojnie, a ponadto nas nie miał kto ratować. Polacy – wydani na ludobójstwo ze strony Niemców i Rosjan – byli zupełnie osamotnieni. Natomiast Żydzi mieli zawsze jakąś szansę, bo mogli zapukać do polskiego domu.

Marek Baterowicz