Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
26 stycznia 2016
Inclusiveness a PolArt2015
Monika Nowacka Athanasiou
Poniższy artykuł wziął początek jako sprawozdanie do literackiej sekcji PolArt-u 2015, napisane na prośbę Dr. Elżbiety Koło. Zorientowałam się, że to co mam do przekazania, wychodzi poza ramy, nie tylko sekcji literatury, ale nawet samego PolArt-u: idea inclusiveness, jak również brak jej zrozumienia, ma wpływ na działalność polonijnych instytucji. Co mam na myśli przez słowo inclusiveness? Jest to to więcej niż słownikowe znaczenie „włączanie”. Inclusivenss to zasady postępowania, dzięki którym osoby o specjalnych potrzebach mają ułatwione partycypowanie w działaniach społeczności. W odniesieniu do PolArt-u, inclusiveness to po prostu odpowiedź na pytanie „Czy wszystkim ułatwiono wzięcie udziału w festiwalu?”

Zajmijmy się najpierw sprawą bariery językowej. PolArt 2015 był szeroko reklamowany po angielsku, gdyż jednym z celów PolArt-u jest przybliżenie polskiej kultury społeczności australijskiej. Poza tym, jest wiele osób polskiego pochodzenia lub w jakichś sposób związanych z Polską, którzy nie mówią po polsku. Tygodnik Polski wydał na PolArt specjalne wydanie—po raz pierwszy—po angielsku. Kopie rozchodziły się jak „gorące bułeczki”. Wskazuje to na to, że jest wiele osób zainteresowanych działalnością polonijnej społeczności, którym nieznajomość języka to utrudnia.

Tu sekcja literatury miała chyba najtwardszy orzech do zgryzienia. Czy ktoś nierozumiejący po polsku mógłby znaleźć coś dla siebie w słuchaniu utworów literackich w tym języku? Czy warto nawet go zapraszać? Sądzę, że tak. Od dawna istnieją organizacje takie jak World Poetry @ Federation Square, albo Poetic Inspirations@Emerald, gdzie recytowana jest poezja w różnych językach. Ciekawie jest posłuchać melodii i rytmu mowy, której się nie rozumie.

Można zastosować różne „pomoce”, takie jak powitanie i słowo wprowadzające po angielsku, program w języku angielskim, czy wyświetlenie tłumaczenia podczas odczytu. Mam tu osobiste doświadczenie, gdyż mój mąż jest greckiego pochodzenia. Bywam na prelekcjach w języku greckim, z których niewiele rozumiem. Mimo, że czasem jest to uciążliwe, cieszę się, że w tym oceanie anglosaskiej mowy istnieją wysepki, gdzie Grek czy Polak może usłyszeć ojczysty język. Jednak inaczej odbieram spotkania, na których powiedziane jest chociaż kilka słów wstępnych po angielsku, tym samym uznających moją obecność. Poza tym, nawet krótki wstęp może pomóc słuchaczowi zorientować się w sytuacji, szczególnie osobom polskiego pochodzenia, które wiele rozumieją, mimo, że nie mówią po polsku.

Istnieje też coś takiego jak „polski po angielsku”. Czy „grecki po angielsku” — grecka społeczność wie już o tym od dawna. Na przykład, gazeta Neos Kosmos zawiera angielską sekcję. Jednak pisane tam artykuły —ich tematy i sposób pisania— pochodzą z greckich korzeni autorów. Chciałabym tu przedyskutować spotkanie, na którym wystąpili Witek Januś, Wanda Skowrońska i Lucyna Artymiuk. Pisarze ci są autorami książek po angielsku na temat przeżyć wojennych przodków.

When reason screams no and intuition screams yes Witka Janusia, to opowieść o przejściach dziadka, więźnia sowieckiego. To Bonegilla from somewhere Wandy Skowrońskiej określa drogę wypadków, które zawiodły jej przyszłych rodziców do Bonegilla, największego obozu uchodźców w historii Australii. Anywhere in the world Lucyny Artymiuk przekazuje przeżycia ojca, pilota w Wielkiej Brytanii. Wiele jest napisane na tematy wojenne, często z naukowego, czy ideologicznego punktu widzenia. W sposób tak osobisty pisać mogli jedynie potomkowie ludzi, którzy przeszli przez wojenne doświadczenia.

Książka When reason screams no and intuition screams yes została przetłumaczona na język polski i z tej to wersji autor czytał na prelekcji. Nie było chyba nikogo kto nie był do głębi poruszony słuchając o przejściach więźniów trzymanych w głębokim jarze, pod gołym niebem. Po sesji spytałam autora dlaczego czytał z polskiej wersji, a nie z oryginalnej angielskiej. Odpowiedział: „Taki był postawiony warunek”. Nasuwa się pytanie: „Co by było gdyby Witek Januś nie czuł się na tyle pewnym swoich umiejętności w posługiwaniu się językiem polskim, żeby wystąpić?” I jeszcze to: „Ile osób z tego powodu wycofało się z wzięcia udziału w PolArt-cie? Co straciliśmy?”

Tym bardziej szkoda, gdyż dwie pozostałe prelekcje odbyły się jednak po angielsku. Aż się prosiło, żeby tą jedną sesję ogłosić jako odbywającą się „po angielsku”, a nie „po angielsku i polsku”. Szczególnie dlatego, że tematyka eksploracji polskiej spuścizny to temat szczególnie interesujący drugie i trzecie pokolenie Polaków w Australii.

Byłam na kilku muzycznych przedstawieniach. W Deakin Edge Hall występy zapowiadane były w większości po angielsku. Na dużych koncertach konferansjerka prowadzona była w obu językach. Należy zaznaczyć, że w takich wypadkach ważne jest by to co zostało powiedziane po polsku było przetłumaczone na język angielski. W przeciwnym razie obcojęzycznym słuchaczom musi się wydawać, że słuchają połowy rozmowy. Na przykład na Koncercie Paderewskiego, uśmiałam się wraz z większością sali z opowiastki o papudze pianisty, szybko przetłumaczyłam siedzącemu po prawej mężowi i zastanawiałam się, co o tym sądzi siedzący po lewej azjatycki dżentelmen.

Głęboki ukłon, piórem czapki krakowskiej o ziemię, dla organizatorów sekcji folklorystycznej. Co prawda, z punktu barier językowych, ta sekcja miała chyba najłatwiejszą sytuację—barwne stroje i tańce to swojego rodzaju język. Jednak pomysł wyświetlenia nazw wchodzących zespołów wraz z nazwą miejscowości z której przyjechali, jak i krótki opis po angielsku przedstawianych tańców, na tle krajobrazów pomógł na pewno widzom nieobeznanym z polską kulturą ludową.

Eksponaty na wystawach artystycznych, o ile wiem, opisywane były po angielsku.

Dostępność dla ludzi niepełnosprawnych jest następną sprawą, którą należy rozpatrzyć z punktu zasad inclusiveness. Tutaj również mam osobiste doświadczenie, gdyż mój mąż chodzi o kulach. Z przyjemnością stwierdzam, że lokale na PolArcie były w pełni dostępne—łącznie z toaletami—dla osób niepełnosprawnych. Jedyna rzecz, na którą bym zwróciła uwagę jest to, że budując podium dla osób przedstawiających w Swanston Hall, nie pomyślano czy każdy będzie mógł z łatwością na nie wejść.

Z drugiej strony gratuluję komitetowi za to, że uznał na PolArcie Companion Card, dającą wolny wstęp osobie towarzyszącej na rozmaite imprezy czy pokazy, od filmów w kinach po występy operowe. Ważne jest na przyszłość, żeby wszystkie osoby sprzedające bilety były poinformowane o tym, że Companion Card jest uznawana na festiwalu. Dobrze by też dać o tym wzmiankę w reklamie samego PolArt-u —mimo, że Companion Card uznają wszystkie rządowe i większe prywatne instytucje takie jak muzea, kina, teatry, sportowe areny i tym podobne, niektórzy ludzie może nawet nie myśleli, że mogą użyć kartę na PolArcie.

PolArt ma głębokie katolickie korzenie: celebrowana jest msza jako tradycyjna część festiwalu. Tym bardziej ważna jest obecność na PolArcie Polaków o innych wierzeniach religijnych. Na PolArcie 2015 wystąpili członkowie Kościoła Adwentystów Siódmego Dnia jako grupa i oddzielnie, włączeni w inne grupy artystyczne. Mogliśmy również usłyszeć Zelman Memorial Symphony Orchestra, której wielu członków jest Żydami polskiego pochodzenia. Kolejne komitety powinny kontynuować starania w zapraszaniu Polaków z różnych ugrupowań religijnych do wzięcia udziału w PolArcie.

Jeśli chodzi o inclusiveness, jest jeszcze możliwość włączania osób pochodzących z innych krajów w sam program PolArt-u. Za przykład podaję tu orkiestrę młodzieżową L’Estro Amonico z Sydney, prowadzoną przez Zdzisława Kowalika, do której należy młodzież o rozmaitym pochodzeniu. Orkiestra ta przedstawiała muzykę polskich kompozytorów na PolArcie. Z artykułu na Pulsie Polonii wynika, że było to dla nich wspaniałe przeżycie. Kto wie, jak te polskie doświadczenia później zaowocują? Warto też zwrócić uwagę na polsko-aborygeńską kolaborację na jednej z wystaw artystycznych.

Pragnę omówić inclusiveness w odniesieniu do Fringe Festival, a szczególnie spotkań z poezją seniorów (inni uczestnicy Fringe Festiwalu wzięli również udział w głównej części PolArt-u).

Co oznacza słowo fringe? Pomijając niepasujące tu znaczenia, takie jak „frędzla” czy „grzywka”, znaczy ono „skraj, peryferie” (Stanisławski). Jest również znaczenie, które mamy na myśli mówiąc o Melbourne Fringe Festival. Tu słowo to oznacza „rozpychający granice, awangardowy”. W jakim znaczeniu pasuje ono do PolArt-owskiego Fringe Festiwalu? Mam kopię zbioru poezji poetów-seniorów. Zawarta w niej poezja jest bardzo różnorodna, tak pod względem tematyki, jak i stylu. Nie nazwałabym jej jednak awangardową. „Fringe” w PolArt-owskim Fringe Festiwalu oznacza po prostu, że odbył się poza terminem głównego PolArtu.

Sądzę, że pobudką urządzenia Fringe Festiwalu była chęć zaoferowania większej ilości przedstawień —w tym spotkań z poezją seniorów —mimo niemożliwie zatłoczonego programu. Z punktu zasad inclusiveness były na to dwie rady: albo zmniejszyć ogólną ilość występów na PolArcie, albo rozszerzyć termin festiwalu, na przykład o tydzień. Byłoby to wskazane również i z tego względu, że oferując nam tak bogaty program na tak krótkim odcinku czasu, organizatorzy równocześnie zmuszali nas często do wybierania między kilkoma przedstawieniami na których „najbardziej” chcieliśmy być.

Pragnę zaznaczyć że powyższe słowa nie są komentarzem na temat samych spotkań z poezją seniorów, na których nie udało mi się być. Słyszałam, że były poprowadzone bardzo sympatycznie. Sądzę, że poeci byli zadowoleni, że ich twórczość została zaprezentowana w miłej atmosferze, przez ludzi, którzy zapoznali się z ich wierszami, by je efektownie przedstawić. Jednak, znów wracając do zasad inclusiveness, spotkania te powinny były się odbyć na głównym PolArcie, to jest pomiędzy powitalnymi i pożegnalnymi przemowami dygnitarzy i sponsorów festiwalu.

Zastanawiam się, czy istniała potrzeba prezentowania poetów-seniorów jako grupy? Z pewnością dla niektórych poetów byłoby trudno prezentować własne utwory ze względów zdrowotnych. Pod tym względem dobrym pomysłem było, żeby wiersze ich były czytane przez inne osoby. Przypuszczam również, że wybór Domu Syrena w Rowville był pokierowany dogodnością dojazdu dla większości seniorów, którzy zgłosili swoją poezję na PolArt. Można by jednak, wziąwszy powyższe względy pod uwagę, zorganizować odczyt poezji poetów w różnym wieku, nie tylko seniorów.

W 1997 roku, na PolArcie brałam udział w podobnym przedstawieniu, na którym wraz z innymi recytowałam poezje polonijnych poetów. Niektórzy z nich byli seniorami, niektórzy nie. Można by również nagrać takie spotkanie i zrobić pamiątkową płytę DVD, co byłoby szczególnie miłe dla tych osób, które z jakichś powodów nie mogłyby być na występie. Na pewno takie rozwiązanie nastręczyłoby dużo różnych nowych trudności, ale sądzę, że warto spróbować. Myślę, że większość osób wolałaby być zaprezentowana „na własny rachunek”, a nie jako senior, czy członek jakiejkolwiek grupy. W końcu, czy „poezja seniorów” to nie po prostu „poezja”?

Na koniec chciałabym przekazać kilka słów komitetowi PolArt-u. Niewątpliwie jest aktem odwagi przez miesiące wkładać w coś trud i serce, by po skończeniu zasiąść do „sekcji zwłok” i dyskutować nad tym, co nie wyszło najlepiej. A potem przekazać pałeczkę następnym, bogatszym o Wasze doświadczenia. Dlatego z całego serca pragnę Wam podziękować za ten PolArt — dzięki Waszej pracy zdarzyły się niezapomniane chwile.

Monika Nowacka Athanasiou