Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
25 marca 2015
Głos polemiczny - po spotkaniu z prof. Biniendą
Włodzimierz Wnuk

Z zaciekawieniem przeczytałem w Pulsie Polonii refleksje Moniki Wiench (opublikowane 23 marca 2015) ze spotkania w Melbourne z państwem Biniendami, którzy wiele czasu i wysiłku poświęcili wyjaśnianiu katastrofy prezydenckiego tupolewa pod Smoleńskiem. Refleksje pisane typowym dla tej autorki stylem - troszkę egzaltowanym, troszkę pouczająco/mentorskim, troszkę tromtadrackim, a troszkę á propos. Rozumiem, że autorka - jako humanistka - może mieć kłopoty ze zrozumieniem wagi argumentów wynikających z zasad fizyki, chemii, aerodynamiki, termodynamiki, wytrzymałości materiałów i innych dziedzin technicznych. Stąd nie dziwię się, że absolutnie zasadniczemu gwoździowi programu - referatowi prof. Biniendy - poświęciła jeden akapit, choć profesor starał się jak mógł unikać fachowego żargonu, skrótów myślowych, wzorów i koncentrował się na popularyzacji eksperymentów i symulacji, jakie przeprowadził.

Dlatego określenie profesora jako "który specjalizuje się w materiałach" nie jest najlepsze, bo krawiec też jest specjalistą od materiałów. Precyzyjniej byłoby napisać "który specjalizuje się w wytrzymałości i zachowaniu się materiałow (szczególnie kompozytowych) w warunkach ekstremalnych". Jako technokrata wolałbym, aby wykład prof. Biniendy trwał dwa razy dłużej, a jego żony Marii dwa razy krócej, ale rozumiem, że być może 3/4 sali zapadłoby w drzemkę, bo było gorąco, duszno (brak wentylacji?), a średni wiek publiczności szacuję na 60+.

To ja jestem ten "pan z mikrofonem do nagrywania, znany pracownik społecznej stacji radiowej w Melbourne" wspomnianym w "Refleksjach". Nie z mikrofonem do nagrywania, a ze zintegrowaną nagrywarką ZOOM. I nie pracownik, a wolontariusz radia 3ZZZ, koordynator polskiej grupy radiowców-społeczników. Dziwi mnie brak precyzji, bo p. Wiench - dawno temu - też była wolontariuszem opracowującym swe audycje w tym samym radiu. Przypomnę, że 3ZZZ było pierwszym radiem w Melbourne, które podało wiadomość o katastrofie pod Smoleńskiem, a już o godz. 20 sobotnia audycja Henryka Jurewicza była dostępna na internecie dla całego świata.

Relacja Moniki Wiench nie odzwierciedla tego, o co zapytałem na samym końcu imprezy (dałem wygadać się innym) i jakie odpowiedzi uzyskałem, co zakrawa na dziennikarską nierzetelność.

Panią Marię zapytałem - jako prawnika (prawa polskiego i amerykańskiego) - co sądzi o niefrasobliwości Polaków? W kontekście tego, że wojskowi w ogóle nie powinni byli znaleźć się w prezydenckim tupolewie. Być może ściągneli nieszczęście na ekipę prezydenta, a być może - zakładając, że dokonano zamachu - vice versa.

Zdziwiła mnie reakcja prelegentki, która najwyraźniej, w sekundzie, zakwalifikowała mnie do co najmniej "Smoleńsk denier", jeśli nie do agentów. Najpierw tłumaczyła, że minister Klich zezwolił im na wylot do Smoleńska (ale mieli lecieć osobnym samolotem!). Gdy samolot tajemniczo "zepsuł się" tuż przed odlotem, nie mieli innego wyjścia jak przesiąść się do tupolewa, bo to byli gorący, prawdziwi patrioci.

Z punktu widzenia prawa jest to odpowiedź "obok", patriotyzm nie zalicza się do okoliczności łagodzących. Szczególnie po wcześniejszej katastrofie lotniczej pod Mirosławcem, gdzie też zginęli dowódcy z "górnych półek". A moim zdaniem mieli wyjście - mianowicie pozostać i połączyć się przez satelitarny Skype. I uczestniczyć w uroczystościach wirtualnie, albo wylecieć później.

Coś, co byłoby nie do pomyślenia w przypadku AirForce 1 Obamy, uważane jest - nawet przez p. Marię - za OK w ekipie odpowiedzialnej za bezpieczeństwo najwyższych polskich dostojników. Dodatkowo, żona jednej z ofiar powiedziała w wywiadzie (czytałem), że bagaże generalicji po prostu przerzucono z "zepsutego" samolotu do tupolewa bez ponownej odprawy, bo lot był już o godzinę opóźniony. Jeśli to prawda, to możliwy jest i taki scenariusz, że pracownik lotniska wrzuca do bagażowni tupolewa dodatkową walizeczkę. Czyż to nie jest niefrasobliwość?

Procedury i przepisy nie są po to, aby uniemożliwić zamach - choć pomagają w prewencji - ale po to, aby ułatwić szybkie dochodzenia i jednoznacznie wskazywać winnego/sprawcę. A to ma dużą wartość odstraszającą. Sprawca wie, że b. szybko sam może stać się ofiarą "seryjnego samobójcy". Niestety, stało się jak się stało i nadal - po 5 latach - gdybamy metodą niewprost.

Inny aspekt tej lekkomyślności to "latające trumny" Tu-154. To jest sowiecki bombowiec strategiczny z okresu tzw. "zimnej wojny". Trzeba nie mieć dobrze pod ciemieniem, aby chcieć latać takim podpicowanym gruchotem (Amerykanie kasują F-16 ze stanu po najwyżej 10 latach - niezależnie od "przebiegu" - być może to te odkupuje za pół ceny Polska?).

Przypomnę, że to właśnie śp. prezydent Kaczyński zawetował planowany przetarg na zakup mniejszego, tańszego w eksploatacji szwajcarskiego samolotu Embraer dla VIP-ów. Bo - jakoby - RP nie było stać na taką rozrzutność. Typowy populizm. Ano mamy taki oto luksus - koszt czynności na "Siewiernym" i w Smoleńsku, odszkodowania dla ofiar, strata tylu ludzi szkolonych w NATO, a obecnie RP i tak wróciło do dawnego pragmatycznego pomysłu (ponoć mają kupić Bombardiera z Kanady). Ile zaoszczędziła Polska?

Ale nie mam pretensji do p. Marii Szonert-Biniendy. Podczas swych prelekcji na pewno natyka się na wielu wątpiących, mądrzących się chłopków-jołopków specjalistów od wszystkiego, a także ludzi nasłanych. Zresztą po prelekcji uciąłem sobie z nią pogawedkę, otrzymałem autograf, ale poprosiłem, aby w przyszłości wstrzymywała się z pospieszną klasyfikacją ludzi, bo to może podważyć zaufanie do jej obiektywizmu i rzetelności.

Natomiast prof. Wiesławowi Biniendzie zadałem dwa fundamentalne pytania:
1. Czy uwzględnił w swoich obliczeniach korozyjny wpływ wodoru, który jest wszędzie, na duraluminium? Tlen powoduje tylko oksydację, która zatrzymuje się na kilka mikronów wgłąb, natomiast wodór wchodzi w struktury głębiej i powoduje ich kruchość. A tupolew miał ładnych kilkadziesiąt lat.

Odpowiedział: Tak.
I to mi w zupełności wystarczyło, choć widziałem na zdjeciach, że cylindryczna próbka, jaką rozpędzał w dziale ciśnieniowym, była zrobiona ze świeżego duraluminium.

2. Czy prawdą jest krążący publicznie zarzut, że nie chce upublicznić danych, jakich użył w modelach/symulacjach? Wyjaśnię, że chodzi o dane wejściowe/parametry do modeli. Metody elementów skończonych, cząstkowych równań różniczkowych są obecnie świetnie opracowane, a przy dzisiejszej mocy obliczeniowej komputerów nawet bardzo drobiazgową, skomplikowaną symulację można zakończyć w czasie akceptowalnym. Ale bez danych początkowych, inni naukowcy nie są w stanie powtórzyć i potwierdzić symulacji. Gdyby taki zarzut był prawdziwy, to w świecie obiektywnych naukowcow byłby to dyskwalifikujący mankament, bo akceptujemy metodologię tylko wtedy, gdy daje powtarzalne wyniki.

Odpowiedź profesora wyjaśniła o co chodzi. To nie naukowcy prosili o dane, ale prokuratura RP. Po drugie dane z amerykańskich placówek badawczych są dostępne, ale w drodze specjalnej procedury, bo nawet FBI musi sprawdzić czy nie ujawnia się jakiejś tajemnicy państwowej lub komercyjnej (np. algorytm, dokładność itp.). Z tym, że nikt z Polski z taką prośbą oficjalnie nie wystąpił do organów USA. Sprawa zamknięta.

Czytelnik może teraz porównać to, co zaistniało rzeczywiście (a mam to nagrane), z refleksją (a raczej chyba wariacją na temat) Moniki Wiench. A siedzieliśmy w tym samym pierwszym rzędzie, oddaleni o 6 krzeseł.

Po prelekcji wdałem się w rozmowę z prof. Biniendą, gdyż od lat nurtuje mnie problem jak skorelować dźwięki z kabiny pilotów (czytałem transkrypcje, a część odsłuchałem) z wynikami symulacji. Oto bowiem drugi pilot czyta głośno wskazania wysokościomierza: 100m, 80m, 50m ... Pilot milczy. Nie słychać komendy "Odchodzimy" (ale eksperci potwierdzili, że jednak padła na 22 sekundy przed katastrofą, a powtórzył ją nawigator 8 sekund później - inną sprawą jest czy ktokolwiek zdążył nacisnąć guzik). Po czym następują przekleństwa i łomot. Dodam, że zinstalowany amerykański system TAWS wrzeszczy co chwilę "PULL UP! PULL UP! Terrain ahead", a pilotom - wedle przepisów - nie wolno było zejść poniżej 100m przy złej widoczności (nonszalancja?).


Kapitan Protasiuk był doświadczonym oblatywaczem, pilotem klasy mistrzowskiej, więc na pewno nie panikującym, niedoświadczonym zółtodzióbem podszytym brawurą. Ale nigdy nie lądował od tej strony lotniska, od strony jaru. Nota bene szkolenia pilotów Tu154 36 pułku specjalnego na symulatorach w Rosji skasowano, bo było "za drogo". Jak pogodzić tzw. integralność pilota i instynkt samozachowawczy z tymi odczytami?

Jedną z możliwości byłoby elektromagnetyczne zakłócenie wyskościomierza przez wyspecjalizowany samolot rosyjski (obok lotniska jest baza wojskowa, gdzie parkowały), powodujące zawyżanie wskazań o np. 50 m.

Prof. Binienda zaoferował inne potencjalne rozwiązanie tej łamigłówki. Otóż, jego zdaniem, samolot od wysokości 100m już utracił zdolność manewrowania i spadał. Pilot walczył ze sterami, a załoga odczytywała co widziała na wskaźnikach, zaś na 50 m nastąpił ostateczny wybuch na pokładzie i części spadły tak, jak widać.

Podczas prelekcji i po niej, prof. Binienda opisywał co działo się wokół niego i innych ekspertów Komisji Macierewicza. Donosy, pogróżki, próba zwichnięcia kariery zawodowej, dziwne manewry Prokuratury i próba "łapówki" z Rosji, nasunęły mi pewne wnioski. Tak dobrze zorganizowanej i wytrwałej nagonki nie są w stanie zrobić politycy, posłowie, dziennikarze, urzędasy, bo po prostu nie mają na to czasu. To musi być robota ludzi, którzy mają dużo czasu wolnego, nie muszą uganiać się za pieniądzem, mają fundusze, znajomości, dojścia i możliwości. Taka charakterystyka najbardziej pasuje do służb specjalnych. No ale jeśli mamy takich spec-ludzi ulokowanych teraz, to nie pojawili się oni po śmierci czołówki prominentów. Nie słyszeliśmy o żadnej wymianie, lustracji. Oni musieli już być na etatach za czasów prezydentury L. Kaczyńskiego. A to sugeruje, że zupełnie prawdopodobne jest, iż katastrofę wyreżyserowano w Polsce, a nie w Rosji.

Państwo Biniendowie zgodzili się, że bez - choćby częściowego - udziału "Polaków", taki zamach byłby prawie, że niemożliwy.

Z ostatniej chwili:
Najświeższy wypadek A320 w Alpach, gdzie duży, stary pasażerski samolot też rozbił się na tysiące drobnych odłamków (ale w innych warunkach), dostarczy argumentów w sprawie Tu154. Jeśli obecny wypadek nie jest zamachem, to demonstruje, że samolot może jednak rozpaść się na taką drobnicę bez wybuchów.

Włodzimierz Wnuk