Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
18 lutego 2015
Madam Solka. Part Two: Persja, Indie, Liban
Ernestyna Skurjat-Kozek. Foto Puls Polonii & archiwalne

My z Armii Andersa
W wyniku ewakuacji Armii Polskiej pod dowództwem gen. dyw. Władysława Andersa ze Związku Sowieckiego, drogą morską i lądową dotarło do Iranu (Persji) ponad 120 tysięcy Polaków, w tym ponad 77 tysięcy żołnierzy i ponad 43 tysiące osób cywilnych, a wśród nich 20 tysięcy dzieci. Ewakuacja z ZSRR odbyła się w 2 etapach: w kwietniu i sierpniu 1942 r. linią kolejową przez Aszchabad do portu w Krasnowodsku, i dalej przez Morze Kaspijskie do portu Pahlavi w Iranie. Kolejnym etapem syberyskiej odysei Leokadii Ryciak zesłanej z trzema córkami do Kazachstanu było miasteczko Kizyłkija, skąd na wieść o formującym się wojsku polskim pojechały do Gorczakowa.

Tu najmłodsza Halinka, udając o 4 lata starszą, wstąpiła do wojska; była wśród 500 ochotniczek, które skierowano do Guzora, gdzie znajdował się ośrodek organizacyjny armii Andersa dowodzony przez płk Leona Koca. Tymczasem Pani Leokadia z Jadzią i Renią zostały w Gorczakowie czekając na organizowany właśnie transport rodzin wojskowych do Persji. Niestety, transport wstrzymano, zatem na okres przejściowy kobiety z dziećmi zostały skierowane do okolicznych kołchozów. I tu był najstraszniejszy etap zesłańczej katorgi – głód, chłód, choroby. Pani Leokadia już nie miała nic do sprzedania. Straszny głód. Trzeba było jeść trawę – dosłownie! Renia, którą warunkowo wypuszczono ze szpitala, zaczęła na nowo chorować. Trawiła ją gorączka. Mama zaprowadziła ją do szpitala w Gorczakowie.

Nie udało się dziecka uratować, woda zalała płuca. Po 2 dniach Renia zmarła. Zrozpaczone, już tylko we dwie, Leokadia z Jadzią ruszyły transportem kolejowym do portu w Krasnowodsku, gdzie ostatnim już rejsem przez Morze Kaspijskie dotarły do perskiego portu Pahlavi. Tu znajdował się obóz przejściowy, przeznaczony na odwszanie, kwarantannę i przygotowanie wygańców do wielkiego obozu w Teheranie. Tymczasem Halinka, nie wiedząc o śmierci siostry, nie mając kontaktu z rodziną, służyła w wojsku; z bazy w Guzor została skierowana do Pahlavi, gdzie zajmowała się przyjmowaniem transportu uchodzców, w tym sierot.

Jakaż była jej radość, gdy w dosłownie ostatnim transporcie znalazła się Mama z Jadzią...niestety, bez Reni. Radość z bycia razem nie trwała długo. Pani Leokadia, wraz z wieloma innymi została po dość krótkim czasie przeniesiona do obozowego miasteczka w Teheranie. „Wojak Szwejk” – Halinka została natomiast w Pahlevi do czasu ostatecznej likwidacji obozu.

Z internetu: Na obszarze, gdzie koncentrowały się polskie wojska, w Guzarze (obecny Uzbekistan) koczowaliśmy przy drutach obozu, w którym stacjonowali nasi żołnierze – opowiada pani Maria. – Mama nie chciała odejść dalej od wojska – jak się potem okazało – zupełnie słusznie. Dzięki temu nie przegapiła ostatniego transportu. Polscy żołnierze do puszek po konserwach wlewali nam zupę z własnego obiadu i dawali po kromce chleba. Resztę jedzenia trzeba było zdobyć samemu. Czasem jedliśmy zupę z nie większego od męskiej dłoni żółwia pustynnego, jeśli udało się go złapać mojemu bratu. Dzieci Armii Andersa


Teheran. Pani Leokadia z córkami: Jadzia po lewej, Halinka po prawej


Wielka ewakuacja do Persji. Foto internet

Po przybyciu do Teheranu Halinka pracowała w wojskowym oddziale szpitala dla uchodców. Następnym etapem żołnierzy Wojska Polskiego miała być Palestyna. Właśnie organizowano transport. I znów zapowiadało się rodzinne rozstanie. Mama z Jadzią rozpaczały, więc Halinka złożyła podanie o zwolnienie ze służby wojskowej wyjawiając całą prawdę, że posłużyła się metryką zmarłej siostry, starszej o 4 lata. Z Teheranu przewieziono je do Ahwazu, skąd polskim statkiem „Kościuszko” cała trójka popłynęła do Karaczi w Pakistanie. I kolejny obóz, tym razem w Malir, skąd w połowie lipca 1943 r. znękanych i ponad siły utrudzonych wygnańców przeniesiono do zachodnich Indii, do „raju maharadży” w Legendarnym Valivade!

In July 1941, general Sikorski and the Soviet ambassador Ivan Maysky signed in London an agreement that restored Soviet-Polish diplomatic relations and announcing the creation of the Polish army in the USSR. Polish exiles covered by amnesty begin in high numbers to report to the Anders Army recruiting points. Then the newly formed army leaves the inhuman ground. It was not until nearly half a year later, on 24 December 1941, when Stalin gave the go ahead to the orphaned Polish children to leave the Soviet Union. Polish volunteers went to orphanages in search of young compatriots. In Ashchabad near the border with Iran Polish orphanage has been organized, in which were placed children from all over the Soviet Union. Enormous role in its establishment has played the famous pre-war singer Hanka Ordonówna and her husband, Count Michael Tyszkiewicz. Maharajas Polish children


Mahadadża Jam Saheb. Foto internet


Maturzystki! Pierwsza od prawej Halinka, czwarta Jadzia. Ze zbiorów H. Malinowskiej

Legendarne Validade (funkcjonowało w latach 1943-1948) zostało zbudowane przez maharadżę imieniem Jam Sahib Digvijaysinghji w prowincji Nawangar. Ten przejęty losem polskich dzieci Hindus miał za sobą studia w Europie; w latach 20tych mieszkał ze swym ojcem w Szwajcarii, po sąsiedzku z Ignacym Paderewskim. W póżniejszych latach poznał w Londynie generała Sikorskiego. Dobro Polski leżało mu na sercu. Więc najpierw w Balachadi, a potem w Valivade zbudował miasteczka dla wygnańców. W obozach stanęły pawilony kryte dachówką, z pieknymi werandami; były nowiutkie wodociągi, korty tenisowe, pływalnie, założono linię telefoniczną.

Maharadża często odwiedzał swych podopiecznych, a prymusów w nagrodę zapraszał do swego pałacu. Po likwidacji obozu w Balachadi (1946) wszystkich mieszkańców przewieziono pociągiem do Kolhapur – na peronie osobiście żegnał ich i do potężnej piersi tulił maharadża; z Kolhapur zawieziono ich autobusami do Validade. Obóz leżał na wzgórzu, z którego rozciągał się piękny widok na okolicę: dookoła plantacje trzciny cukrowej , kukurydzy orzeszków ziemnych. Niepodal płynęła potężna rzeka Krishna, która okresowo wylewała: kiedy hinduskie wioski zalewało, słomiane chatki przenoszono dalej, potem wracały na stare miejsce. Rozlewiska dochodziły nieraz blisko obozu; kiedy utopił się w nich mały Polak, opiekunowei zakazali pływania w zdradliwej rzece.

W Validade nastąpiła mała stabilizacja. Pobyt tutaj trwał kilka lat. Wszystkim żyło im się jak u Pana Boga za piecem. Pani Leokadia miała do dyspozycji dwa pokoje z łazienką (i prysznicem!), gotowała na małej kuchence, zakupy robiła w obozowym sklepie – było za co kupować, ponieważ wygnańcy dostawali pensje od polskiego rządu na uchodźstwie. Maharadża nie zapominał o swych podopiecznych. Ciągle ich odwiedzał. Uwielbiał polskie tańce folklorystyczne, lubił chodzić na jasełka i spotykać się z harcerzami. Krążyły legendy, że bardzo mu się podobała powieść „Chłopi” Reymonta, którą (kilka razy!) przeczytał w przekladzie na angielski. Jadzia i Halinka należały do harcerstwa i tańczyły w zespołach folklorystycznych.

Traditionally, the scout movement was very strong among Polish youth, as it was the vehicle of patriotism from a tender age in Poland. Accordingly, scouting was greatly encouraged at Valivade. As a girl guide, I enjoyed many challenges and happy times in the guide camps, which were usually set up near the Polish camp, among the surrounding sugar cane plantations, characteristic of this part of India. I recall with pleasure our nostalgic evenings by a bonfire, when we listened attentively to tales about Poland and sang sentimental, patriotic songs. I learned many useful skills, including cooking and first-aid, and I developed initiative, perseverance, self-discipline and self-reliance. Maria Van der Linden

Panny Ryciakówne bardzo serdecznie wspominają druha Rysia. Druh Ryś, bardzo przystojny, bardzo elegancki , to nie kto inny tylko porucznik Zdzisław Peszkowski, jeden z nielicznych oficerów, który cudem uniknął katyńskiej kuli w tył głowy; późniejszy kapelan rodzin katyńskich. Bardzo barwną, acz kontrowersyjną postacią był legendarny ks. Franciszek Pluta, który był najpierw kapelanem obozu w Balachadi, a potem w Valivade. Można o nim do woli czytać w internecie, m.in. że nie stronił od kobiet i że czasami surowo karcił podopiecznych. Ale to właśnie to on stanął w ich obronie, kiedy skończyła się II wojna światowa i ówczesny rząd PRL wystapił do rządu brytyjskiego o przesiedlenie wychowanków maharadży do komunistycznej Polski. To właśnie ks. Pluta z maharadżą i jego adiutantem dokonali w miescowym sądzie zbiorowej adopcji polskich sierot. Ks. Pluta miał przez to póżniej problemy, bo go ścigali listem gończym za international kidnapping. Mała Polska w Indiach Super ciekawie o księdzu Plucie napisano na portalu kresy-siberia, warto przeczytac

Jak natomiast zapisał się ks. Pluta w pamięci panienek Ryciakównych? Pani Jadzia mówi, że ją już niestety pamięć zawodzi, natomiast pani Halinka przypomina sobie, że znała księdza kapelana jeszcze z Teheranu, z wojska. Tańczyła z nim kiedyś mazura... „Teraz w Validade patrząc nieraz na niego zadaję sobie pytanie: -Ciekawe, czy mnie pamiętasz? Chyba jednak mnie pamiętał, bo nigdy mnie nie z religii nie pytał, ale piątki stawiał.”


Opiekunowie ewakuowanych dzieci. Pierwsza od prawej Hanka Ordonówna, pierwszy od lewej ks. Pluta - w mundurach. Foto internet


Szkoła w Validade. Ze zbiorów H. Malinowskiej

Jedną z głównych atrakcji było obozowe kino. Kiedyś panienki zapytały nauczyciela co to takiego jest ekran. A on na to bez namysłu: „To jest to coś, na czym oglądacie swoją ukochaną Gretę Garbo”. Na tym ekranie oglądały też – wspólnie Danusią, która potem wyemigrowała do Chicago – wspaniałe filmy z Ronaldem Reaganem. Po latach zapytały ją: „czy wtedy przyszło ci do głowy, że twoje bożyszcze zostanie prezydentem?” A dzisiaj, tu w Sydney, zadają sobie inne, dość gorzkie pytanie: „Jak to jest, że przez całe życie się uczymy, gromadzimy wielką wiedzę – takie geniusze jak Churchill, jak Reagan – a potem przychodzi Alzheimer, zabiera mądrość i pamięć i sprawia, że się umiera się jak analfabeta...” Ale wróćmy do Valivade.

Obie siostry chodziły razem najpierw do gimnazjum, potem do liceum. Po drodze nastąpiła jednak komplikacja. W 1944 r. Halinka trafiła na 3 miesiące do szpitala, ponieważ dostała wody w płucach; była groźba gruźlicy. Potem było sanatorium w górskiej miejscowości w Panchgani, gdzie leczyła się również Hanka Ordonówna. Spotykały się w głównej willi na posiłkach. Halinka musiała miesiącami zakuwać w łóżku, nadrabiać stracony czas. Najgorsze, że zakazali jej śpiewania w chórze, działania w harcerstwie -a była już przyboczną! - i tańczenia w zespole. Pozostała nauka. W sumie skończyla liceum równo z Jadzią, razem zdały maturę, co zostało uwiecznione na zdjęciu, do tej pory zachowanym w rodzinnym albumie.

Ryciakówne bardzo ceniły sobie polskich nauczycieli – świadome były tego, że uczył je kwiat polskiej inteligencji, w tym wielu wybitnych profesorów. Przedmioty były różne - od matematyki, geografii po religię i „ćwiczenia cielesne”, była nawet łacina! Jadzia uczyła się łaciny, ale z większym entuzjazmem podchodziła do angielskiego i miała rację, bo dzięki znajomości tego języka dostała się potem do Australii. Ale jej najukochańszym przedmiotem było malarstwo. Kilka lat nauki malarstwa pod kierunkiem profesor Gołaskiej to było coś! Malowanie weszło jej w krew. Była przekonana, że zostanie wielką malarką, że jej obrazy podbiją świat. Nie wiedziała, jaka ją przyszłość czeka w Australii – to nie obrazy, ale projektowane przez nią kreacje podbiją ten kraj!

WIELKA FOTOGALERIA JUŻ W PRZYGOTOWANIU - BĘDZIE DUŻO WIĘCEJ ZDJĘĆ !!!

Kiedy w 1948 r. zlikwidowano obóz w Validade większość uchodzców wyjechała do Afryki, do Anglii, niektórzy do Polski. I tylko niewielka grupa (35 osób) postanowiła jechać do Libanu. Doszło do kolejnego bolesnego rozstania. Pani Ryciakowa jechała z Jadzią do Bejrutu, a Halinka musiała zostać w Indiach z powodu kiepskiego zdrowia, miała znowu problemy z płucami. Zatrzymała się w Bombaju u byłego konsula Dr Lisieckiego, gdzie prowadziła kuchnię i uczyła gotowania. Dr Lisiecki załatwił jej papiery na wyjazd do Australii. Tak więc z matką i siostrą spotkała się ponownie po kilku latach – już w Sydney.

Tymczasem matka z Jadzią udały się do polskiego konsulatu w Bejrucie i w oczekiwaniu na komisję kwalifikacyjną UNRA zamieszkały w pobliskim miasteczku górskim Bdadoun. Jadzia dobrze dawała sobie radę, dostała pracę biurową, bo znała angielski i miała dobry zawód: była maszynistką. W wolnych chwilach malowała. Jako pierwsza pojawiła się komisja, która rekrutowała do Kanady. W czasie rozmowy z młodą damą o oczach niebieskich jak libańskie niebo, szykowną, elegancką, komisarz odradził jej Kanadę. „Za trzy miesiące pojawi się tutaj komisja kierująca emigrantów do Australii. Myślę, że jako typist będziesz miała łatwiejsze życie w krainie kangurów”. I tak w 1950 roku 25-letnia Jadwiga Ryciak przypłynęła z mamą do Sydney. Niestety, nie czekała tu na nią praca biurowa... Wraz z mamą została zesłana do pracy na farmie w okolicach Wellington, NSW.

Ernestyna Skurjat-Kozek

Ciąg dalszy nastąpi

Madam Solka. Part One - tutaj

Dodatek specjalny. Coś na temat maharadży

Saheb makes this statement related to Ignacy J. Paderewski, his father and himself: "I was extremely fortunate that I was in a position to help these Polish children. I care deeply about the Polish nation that is fighting so gallantly against enslavement, a nation that produced such special children. My father was always interested in Polish affairs, which he knew much about thanks to his friendship with that great Pole, Paderewski. They used to meet in Geneva at the League of Nations. I remember one of those meetings. My father took me as a young man to Geneva and there introduced me to his friend, the great artist and statesman. Paderewski noted my hands and said my fingers seemed to be just right for playing the piano, to which my father answered that my fingers may be fine but my ears are not worth a penny. So it was this friendship of my father’s that instilled in me an interest in Poland. Today, when your country is suffering so much, when your people are fighting so heroically and the Polish forces are fighting on every front, when more than a million Poles are scattered across the earth, I am trying to do what I can to save some of the children who must, after their terrible ordeal, regain their strength and their spirit so that they will be able to, in future, fulfill their obligations to their liberated country.”

source