Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
25 listopada 2014
Król Bungarie (i inne aktualności)
Marek Baterowicz
Kiedy Boongarie zmarł 24 listopada 1830 roku w “Sydney Gazette” zamieszczono następujący nekrolog: „Musimy powiadomić o zgonie jego Aborygeńskiego Majestatu Króla Boongarie, Najwyższego Wodza sydnejskiego szczepu ( the Sydney Tribe), który zmarł w ubiegłą środę na Garden Island po przewlekłej chorobie”.

Boongarie urodził się prawdopodobnie w r.1770, a zatem był w wieku młodzieńczym, gdy Anglicy zjawili się w Australii. Nie był pierwszym Aborygenem, który zwrócił uwagę przybyszów. Gubernator Phillip zaprzyjaźnił się z Benelongiem, a nawet wysłał go do Londynu, gdzie przedstawiono go rodzinie królewskiej w Buckingham Palace. Natomiast Boongarie ( istnieją też inne wersje jego imienia: Bungaree lub Bongary ) został wybrany na tłumacza przez Matthew Flindersa i w lipcu 1799 wyruszył z Port Jackson ( Sydney) na statku „Norfolk”, aby zbadać wybrzeża pomiędzy Moreton a Hervey Bays.

Flinders polubił swego tłumacza i wystawił mu bardzo dobre referencje, określając go jako: „the worthy and brave fellow whose good dispositions and manly conduct had attracted my esteem”. Następną wyprawą Flindersa było opłynięcie Australii ( od lipca 1802 d0 czerwca 1803 ) i na pokładzie „Investigator’a” znalazł się też Boongarie w charakterze tłumacza. Tym samym został pierwszym Aborygenem, który pożeglował dookoła australijskiego lądu. Zyskał tym sobie wielką sławę wśród tubylców, ale wydaje się, że „koronacji” dokonali angielscy towarzysze żegługi ( „shipmates”), zawieszając mu na szyi mosiężny półksiężyc na łańcuszku.

Boongarie przyjął promocję na króla z entuzjazmem i rolę monarchy Aborygenów grał w każdym calu. Paradował po Sydney w podarowanym mundurze oficera marynarki, później w uniformie pułkownika. Gubernatorzy NSW też oddawali mu używane mundury, a w r.1815 gubernator Macquarie przeznaczył North Shore dla rodziny króla Boongarie i dla 16 innych rodzin autochtonów. Były to niedobitki po epidemiach, które zdziesiątkowały plemiona Aborygenów, całkowicie nieodpornych na choroby przywleczone z drugiej półkuli. Macquarie chciał skłonić Aborygenów do uprawy roli i obdarzył ich ziarnem, ale tutejsza gleba nie sprzyjała rolnictwu.

Mimo to stara mapa Mosman z r.1841 na terenie George Heights ukazuje „King Bungaree’s Farm”. Lepszy pożytek Aborygeni mieli z łodzi i sieci, które dostali od gubernatora, łowiąc ryby w zatoce Balmoral. Boongarie był nie tylko królem Aborygenów z North Shore, ale wszystkich autochtonów określanych jako sydnejski szczep ( „The Sydney Tribe” ), a pochodzili głównie z potężnego kiedyś plemienia Cammeragals. Król spacerował często po Sydney, jego żona znana była jako Queen Gooseberry ( agrest!), ale musiała znosić konkurencję innych żon czy „ladies friends”, odnotowanych w kronikach jako Onion, Broomstick, Askabout, Pincher i Boatman (!). Wiadomo, za mundurem panny sznurem!

Boongarie paradował w swych uniformach, otrzymanych od kapitanów statków czy gunernatorów, głowę osłaniał fantazyjnym kapeluszem, ale – jak na Aborygena przystało – chodził boso. Stanowił malowniczy akcent rosnącego powoli Sydney, jeśli Peter Cunnigham pisze o nim sporo w książce „Two Years in New South Wales”. Dodajmy, że za życia króla Boongarie nie istniała jeszcze dzielnica Mosman, ponieważ Archibald Mosman przybył ze Szkocji do Sydney dopiero w r.1828 ( wraz ze swym bratem bliźniakiem Jerzym, który po roku przeniósł się do Williams River) i rozbudował przemysł wielorybniczy w okolicy zwanej dzisiaj Mosman Bay.

Po zgonie króla Boongarie pokazywano wiele lat potem jaskinię w Balmoral, która była jedną z jego rezydencji. Boongarie nie pozostawił królewskich dekretów.

Natomiast w tzw.III RP trwa moda na dekrety ( byle krety ogłaszają dekrety), nie zawsze z pożytkiem dla obywateli. W tej dżungli zaleceń i przepisów mało jest sensu, a zresztą oddajmy głos fachowcom. Pisze dr Janusz Szewczak: „...widoczny jest wzrost liczby absurdów prawnych i podatkowych. Najwięcej kuriozalnych przepisów można znaleźć w sferze relacji z ZUS-em, urzędami skarbowymi, w zakresie przepisów prawa pracy, ubezpieczeń, prawa budowlanego, postępowań sądowych i prokuratorskich. To istne państwo w państwie, szczególnie w sferze wydawania decyzji administracyjnych czy zezwoleń.

Prawo regulujące działalność zwłaszcza małych i średnich przedsiębiorstw jest nie tylko coraz gorsze, bardziej zagmatwane, wrogie, ale jest go też coraz więcej. To już prawdziwy potop legislacyjny i wykonawczy. Nic dziwnego, że w lawinowym tempie przybywa członków Stowarzyszenia Pokrzywdzonych przez Państwo (...). Kwitnie urzędnicze państwo w państwie, rośnie bezradność przedsiębiorców i podatników. Powraca widmo PRL-u : to urzędnik decyduje o istnieniu firmy...” ( „Polska – kraj absurdów”, Wyd. Słowa i Myśli, 2013, str. 45/6).

Warto, aby chętni do prowadzenia biznesu w dalekim Kraju zapoznali się z przestrogami płynącymi z książki dr J.Szewczaka. Zaoszczędzą sobie rozczarowań i kłopotów, a może i pobytu w areszcie za niepopełnione przestępstwa. Kto widział film „Układ zamknięty”, wie o czym mówię.

Trwa też dyktat marginesu społecznego czyli służb PRL-u, wystarczy zobaczyć skład PKW ( biogramy i zdjęcia ), dostępny na Wirtualnej Polonii ( 20.XI.br) pt. „Kim są członki, mordy kochane z Państwowej Komisji Wyborczej ?” – prawie wszyscy „prawnicy” są po stażu peerelowskim, by podać jeden przykład: Stanisław Kosmal – były sędzia Sądu Najwyższego – w stanie wojennym skazywał za rozpowszechnianie ulotek „mogących budzić niepokój społeczny”. Do takich zadań WRON brał przecież najtwardszych ludzi, sprawdzonych członków PZPR-u. A jeżeli i w roku 2014 te same osoby działają w PKW to oczywiście demokracja jest zagrożona, gdyż te osoby trzymają parasol ochronny nad fałszerstwami wyborczymi. Taką komisję należy rozpędzić, stworzyć PKW z ludzi sumienia, o nich apelował Jan Paweł II.

W przeszłości wybory fałszowano, a ostatnie wybory samorządowe mimo sukcesu PiS-u też sygnalizują manipulacje, bo nagle wysiadł elektroniczny system liczenia i układ ex-komuny domaga się teraz ręcznego liczenia głosów, by ostatecznie ustalić wyniki! Łatwo zgadnąć, co się za tym kryje: układ chce zminimalizować sukces PiS-u, a może w ogóle go podważyć.Komorowski jest przeciwko kwestionowaniu uczciwości wyborów, staje więc po stronie manipulatorów. Powiada, że nie ma zgody na powtórzenie wyborów, a jednak ich powtórzenie ma sens, skoro wysiadł system liczenia a odkryte fałszerstwa mają w ręku ludzie protestujący właśnie przed siedzibą PKW, bastionem PRL-bis. Ostatecznie PKW podała się do dymisji, ale... ustąpi dopiero po drugiej turze, co pozwoli jej dokonać wszelkich manipulacji i czuwać nad fałszerstwami w tych wyborach samorządowych! Dymisja więc jest pozorem demokracji, a potem układ tylko przetasuje szeregi! Wszystko to świadczy, że mamy demokrację w peerelowskim niemal stylu!

Do takiego wniosku skłania też haniebna i brutalna rola policji w rozbiciu Marszu Niepodległości 2014, ukazana w programie Jana Pośpieszalskiego. Rzecznicy policji, przyciśnięci do muru, przyznali, że wśród prowokatorów byli policjanci przebrani za kibiców, działali tam tzw. „operacyjni” w biało-czerwonych opaskach i takich kominiarkach. I policja także atakowała straże marszu, które dbały o porządek i spokojny przebieg manifestacji. A zatem to policja państwowa – oczywiście na zlecenie rządu ( i pewnie za cichą zgodą prezydenta) – zaatakowała legalną manifestację narodową, być może po to, by za rok mieć „podstawy” do zakazu Marszu Niepodległości, który tak bardzo irytuje antypolską agenturę w III RP. Kontrastuje z tym piękne kazanie ks.prałata Romana Kneblewskiego, wygłoszone w Bydgoszczy ( 11 listopada br. ), w którym padły słowa, że domaganie się prawdziwej niepodległości jest aż nadto uzasadnione. Bo jeżeli naród nie ma prawa do celebrowania Święta 11 Listopada, oznacza to, że jakiś antypolski układ walczy z pamięcią polskiego narodu, aby w końcu pozbawić go tożsamości.

Marek Baterowicz