Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
10 maja 2013
Z Adelajdy na K'Ozzie Fest 2013. Wspomnienia - część 4
Kamilla Springer

Mało kto, uczestniczący w jakimkolwiek wydarzeniu, wie co „kryje się” za jego sukcesem czy porażką. Ile swojego czasu poświęcają organizatorzy, aby przygotować czasami tylko kilkugodzinną imprezę. Ile stresu ich to kosztuje. Dlatego na koniec pragnę przytoczyć kilka wypowiedzi i refleksji pani Ernestyny, którymi podzieliła się ze mną w trakcie i po zakończeniu Festiwalu. Bo ja wciąż mam przed oczyma widok zmęczonej, przemoczonej i zmarzniętej grupki osób wracających do hotelu tuż przed północą, dźwigającą cały sprzęt i zabłocone zwoje kabli. Gdy my, w ciepłym i przytulnym hotelu, słuchaliśmy występu „Claribel”, organizatorzy ciężko pracowali w parku zabezpieczając cały ekwipunek. Dla nas festiwalowy dzień zakończył się około godziny 21, kiedy to uciekając przed deszczem szybko wróciliśmy do hotelu. Organizatorzy (pani Ernestyna i panowie Andrzej Kozek i Andrzej Strzelecki) oraz młodzi pomocnicy Paweł i Benjamin bez względu na pogodę musieli pozostać znacznie dłużej.

A oto kilka odpowiedzi na moje pytania, które zadałam pani Ernestynie. Nie zmieniam ich stylu, żeby jak najlepiej oddać związane z nimi emocje: Pomysł był mój - po usłyszeniu kilku utworów skomponowanych przez Kościuszkę pomyślałam, że te utwory mogą służyć fajnej promocji Kościuszki w Australii. No i australijski zespół dał się namówić na występ na dachu Australii. I był też Lajkonik z Sydney. W ślad za premierą Muzyki Kościuszki na Górze Kościuszki, wespół z Ulką Lang (szefem Lajkonika), pomyślałyśmy, że warto zrobić choreografię do tych tańcow. I tak się zrodził pierwszy festiwal zaledwie w 2 miesiące po imprezie na szczycie. I tak się zaczęło...


Polonez Kościuszki, Lajkonik, Cooma kwiecień 2007. Foto Lajkonik

Ale grupa do oganizacji dorocznego wydarzenia jest za mała, nasza organizacja za mała, finanse za małe, sponsorów za mało. Dlatego teraz skupimy się raczej na badaniach, a nie na festiwalach, szukamy następców. Czy się znajdą?

Zawsze mówię że festiwal zaczyna się od POMYSŁU, od idei, od zamysłu. Potem człek się staje niewolnikiem tej idei i już się zaczyna bardzo prozaiczny i pełen napięcia i stresów okres - rok nerwów, potem dwa dni poczucia że mamy coś na kształt sukcesu... następnie faza demontażu czyli rozliczeń i raportów końcowych. Potem nowy rok działania...

Stresów było wiele, zbieram się o nich napisać, bo tylko ja wiem, przez co przeszłam. Każdy punkt programu „padał” kilkakrotnie i był ratowany kilkakrotnie, cudem wszystko doszło do skutku. Zwykły widz nawet nie ma pojęcia jak byliśmy 100 razy o krok od katastrofy... to jest cała powieść wielowątkowa... Jak o tym myślę, to od razu łapie mnie paraliż i padam do łóżka... Ja już byłam w gigantycznym stresie w listopadzie, a w lutym to - „żywy trup”... Po powrocie z festiwalu spalam 6 dni i 6 nocy, wstając tylko na śniadanie i kolacje.

„Gwoździem do trumny” było, jak w dniu przylotu Roya Eatona do Sydney, gdy akurat u mnie wypoczywał po podróży, dostałam maila z Hoterlu Horizons, w którym napisali, że poprzednie kierownictwo zabrało nieoczekiwanie swój fortepian, zatem odwołują recitale Roya oraz Krzysia. Myślałam że dostanę wylewu. Po 3 dniach odważyłam się zapytać Roya, czy zagra pod pomnikiem na Yamaha... Takich niespodzianek było wiele. Nie mam siły o tym pisać....


Krzysztof Małek z konsulem D. Gromannem przy pięknym fortepianie po recitalu w Hotelu Horizons w 2012 r.

Dla mnie najważniejsze było to, że doprowadziłam do spotkania Czarnego Amerykanina z Aborygenami, którym opowiedział o miłości do Kościuszki (jeszcze wcześniej w Sydney mieliśmy prywatne spotkanie z Aunty Rae, były cudne pogaduchy, o czym pisał Roy w Pulsie).

Summa summarum w oba dni łącznie było, myślę, około 500 osób. Tradycyjnie od lat miejscowa ludność nie przybywa na festiwal - tylko notable są, bo muszą.... Za to mamy grupki prawdziwych turystów z różnych stron Australii...

Od kilku lat w Jindabyne odbywają się także sportowe imprezy, które podobno konkurują z Festiwalem Kościuszkowskim. I przyszła mi na myśl refleksja, że my, Polacy, mamy szczególną „umiejętność” kopiowania czyichś pomysłów. Gdy tylko jedni wpadną na jakiś świetny pomysł, zorganizują fajną, odnoszącą sukces imprezę, natychmiast pojawiają się inni, którzy koniecznie chcą robić to samo. A przecież potrzeby kulturalne Polonii są wielkie, pole do działania ogromne i tylko trzeba wpaść na dobry pomysł. Nie piszę tego tylko na podstawie imprez odbywających się w okolicy Góry Kościuszki, ale także w oparciu o adelajdzkie polonijne środowisko, a pewnie w każdym innym mieście dzieje się podobnie.

Jeżeli w przyszłym roku odbędzie się ósmy K’Ozzie Fest, zachęcam wszystkich do udziału. Piękno Jindabyne i okolicy oraz festiwalowa atmosfera wynagrodzą trud przyjazdu i ewentualne kiepskie warunki pogodowe.

Z dalekiej Adelajdy – Kamilla Springer

Link do "Wspomnienia - część 3"