Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
29 listopada 2012
Długa opowieść o Tadeuszu Rackiewiczu
Ernestyna Skurjat-Kozek

Fot. B. Filip
Piękna, kameralna uroczystość w Konsulacie 16 sierpnia 2012 r. – udekorowanie Tadeusza Rackiewicza Krzyżem Virtuti Militari – miała swój dalszy ciąg pod koniec września br. w Mascot. Po spotkaniu w Konsulacie mielismy tysiące pytań. Jakaż była nasza radość, kiedy po kilku tygodniach korespondencji z nami syn Pana Tadeusza, Robert, zapytał, czy przyjmujemy zaproszenie do jego domu w Mascot, a jeśli tak, to on „skoczy” do Parkes i przywiezie Tatę do Sydney z kompletem albumów fotograficznych, książek oraz archiwalnych dokumentów. I tak oto 26 wrzesnia Bogusia Filip, Andrzej Kozek i ja spędzilismy w Mascot u Roberta i Joanny uroczy, acz bardzo pracowity dzień gawędząc z naszym bohaterem, nagrywając wojenne opowieści, skanując i kopiując dokumenty. Pan Tadeusz opowiadał nam również o swym życiu w miasteczku Parkes, gdzie (w wieku ponad 90 lat!) sam kosi trawę, sam jeździ po zakupy i żyje sobie jak u Pana Boga za piecem. Mówił, że po powrocie z Sydney uda się do Motor Registry, aby przedłużyć swoje prawo jazdy. I pomyśleć, że nauczył się jeździć samochodem jeszcze przed 2 wojną światową w Korpusie Kadetów!

Pan Tadeusz urodził się 7 października 1919 r. w Warszawie. Jak widać na metryce, to chłopak z Pragi, ochrzczony w kościele św. Floriana. Adres na metryce: Warszawa Praga, ul. Stalowa 12. Jego rodzicami byli: Bronisława z domu Rawicz-Ostrowska oraz oficer zawodowy Wojska Polskiego, porucznik Aleksander Rackiewicz. Zachowało się kilka zdjęć pana porucznika; na jednym z nich Aleksander siedzi między swymi rodzicami, obstawiony rodzeństwem i kuzynami. Piękna, archiwalna fotografia! Trudno odtworzyć dzieje Aleksandra; wiadomych jest tylko kilka dat: wiadomo, że wczesniej służył w armii carskiej; ślub z Bronisławą wziął w Warszawie 24 października 1918 r. Do służby w Wojsku Polskim został zarejestrowany 25 listopada w Kijowie. W 1919 r. przebywał w Kowlu, zachował się bowiem dokument treści

„Dowództwo Miasta Kowla. Zezwala się na wyjazd do Warszawy i uprasza się o niezatrzymywanie na drodze, jako dążącego do służby w wojsku”,
a obok data 25 marca 1919 r. , podpis podpułkownika i dowódcy miasta. Kolejna znana nam data, to 7 października 1919, kiedy to na świat przyszedł jego pierwszy syn, Tadeusz.

Swoje dzieciństwo Tadeusz spędził w Rudziszkach na Wileńszczyźnie. Ojca oddelegowano do 22 Baonu Korpusu Ochrony Pogranicza. Nadzorował żołnierzy stacjonujących w Kotyszu, Skopsku, Podumblach. Te urocze, drewniane kresowe domy widac na starych fotografiach. Młody panicz Tadeusz dojeżdżał codziennie 40 km pociągiem do szkoły. Rodzice chyba nie do końca ufali jego samodzielnosci, bowiem posyłali mu do towarzystwa jednego z żołnierzy. Tadeusz dopiero później zorientował się, że to był jego opiekun. I tak dojeżdżając pociągiem, uczęszczał do szkoły przez dwa i pół roku, aż do czasu nieszczęśliwego wypadku jego ojca.

Wracajac z objazdu swych jednostek, porucznik Aleksander natknął się niedaleko domu na zająca. Strzelił do niego, ranił, więc chciał go dobić. Może uderzył kolbą? Strzelba nagle wypaliła i postrzeliła oficera w brzuch. Bronisława, która była świadkiem zdarzenia, ulokowała rannego męża na bryczce, zawiozła do domu, skąd zabrano go do szpitala wojskowego w Wilnie. Tam zmarł po kilku dniach wskutek infekcji („rana postrzałowa prawej pachwiny – gangrena gazowa”). Na świadectwie zgonu widnieje data 12 listopada 1930 roku. I podpisy: komendant szpitala dr Dowbór Markiewicz, kierownik oddziału chorób chirurgicznych Antoni Kiakszto. Gdyby w tamtych czasach istniały antybiotyki, porucznik mógł przeżyć. Ciekawe, jakie byłyby dalsze losy rodziny? Może ojciec walczyłby w Powstaniu Warszawskim z dwoma synami, Tadeuszem i Zbigniewem oraz córką Haliną? Zbyszek zginął w Oswięcimiu (nawet nie wiemy kiedy), a Halinka przeżyła Powstanie oraz wojnę, zachowało się jej zdjęcie jako pielęgniarki w szpitalu św. Rocha.

Fotogaleria - Pan Tadeusz, zdjęcia archiwalne

Po tragicznej smierci męża Pani Bronisława wróciła z trójką małych dzieci do Warszawy. Na dokumencie przyznającym jej wdowią rentę widnieje już nowy adres: ul. Stalowa nr 28 m. 46. W piśmie Ministerstwa Spraw Wojskowych z 20 stycznia 1931 r. pisano o historii służby Aleksandra „w byłej armii rosyjskiej i w I Korpusie Wschodnim od dnia 10 sierpnia 1915 roku do dnia 18 czerwca 1918 r.” Tu o jedną lukę mamy mniej, choć jest ich nadal wiele. Zadanie dla rodzinnego historyka.

Tadeusz uprosił matkę, aby puściła go do Lwowa, gdzie miał kontynuować swoją edukację w Korpusie Kadetów nr 1 im. Marszałka Piłsudskiego. Zachowało się z tego okresu kilka zdjęć. Na dwóch z nich widać przystojnego, szczupłego, prostego jak brzoza młodzieńca w mundurze – w towarzystwie krewnych. Nauka została ukoronowana maturą zdaną 24 maja 1939 roku. Mogło w tym momencie zacząć się piękne życie... cóż, kiedy niedobry los przyniósł wojnę.

Po tragicznym wrzesniu grupa kadetów, odcięta od regularnego wojska (wycofującego się do Rumunii) rozproszyła się. Tadeusz z kilkoma kolegami dotarli w okolice Radomia, gdzie brali udział w akcji wysadzania mostów, co miało Niemcom uniemożliwić transport kolejowy. Później, nocami wracał lasami, pieszo, do domu, do Warszawy. I już blisko Warszawy wpadł na Niemców, którzy wzięli go do niewoli. Przebywał w obozie jenieckim do czasu, kiedy alianci wywarli presję na Niemców, aby zwolnili nieletnich. Tadeusz podał, że jest o rok młodszy i udało mu się wyjść na wolność. Wrócił do matki. (Na zdjęciu z 1941 widać Tadeusza w grupie pracowników Miejskiego Wydziału Oświaty.)

Skontaktował się z Armią Krajową. Jako podporucznik zaczął organizować swój własny pluton. Przyjął pseudonim „Bicz”, bo uważał, że Niemców trzeba chłostać biczem i wygnać ich z Polski. W swoim plutonie zgromadził 40 młodzieńców w wieku od 18-20 lat, którzy początkowo nie mieli żadnego pojęcia o sztuce wojowania. Ćwiczenia odbywały się nocami, w ścisłej konspiracji, w podwarszawskich lasach. Pluton zbierał się w wyznaczonym miejscu, ale ostrożnie, aby nie wzbudzić podejrzeń Niemców. I tak oto jeszcze przed wybuchem powstania w 1944 r. Tadeusz dowodził dobrze zorganizowanym i zdyscyplinowanym plutonem – był to słynny 135 Pluton AK VII Zgromadzenia Ruczaj.

Po otrzymaniu pierwszego rozkazu zaatakowania bloku Gestapo przy ul. Marszałkowskiej (róg Litewskiej) żołnierze Tadeusza zgromadzili się w mieszkaniu jednego z członków plutonu, było to na skrzyżowaniu Marszałkowskiej i ul. Oleandry. Z okien mieszkania widać było budynki Gestapo. Chłopcy byli gotowi do akcji, ale w ostatniej chwili przyszedł rozkaz, że wybuch Powstania zostaje przesunięty o kilka dni. Z uwagi na trudnosci w bezpiecznym rozpuszczeniu plutonu i wizji ponownego gromadzenia się tuż pod nosem Gestapo Tadeusz postanowił, że będą czekać tu, gdzie są. Koczowali na podłodze - i to w wielkiej ciszy. Chyba dopiero po dwu dniach przyszedł rozkaz wyznaczający początek powstania na 1 sierpnia o 5 po południu.

Tadeusz był zdania, że ich atak punktualnie o godzinie 5 byłby samobójczy i skazany na niepowodzenie, bo przecież pluton liczył tylko 40 żołnierzy kiepsko uzbrojonych i z niewielką iloscią amunicji (kilka karabinów i trochę granatów). Jakie mieli szanse na to, aby przedostać się pod ogniem Niemców przez otwartą przestrzeń Marszałkowskiej i zdobyć doskonale strzeżony budynek Gestapo? Mogło im się to udać tylko przez zaskoczenie Niemców. Tak więc pluton dowodzony przez „Bicza” rozpoczął Powstanie Warszawskie z małym wyprzedzeniem: uderzyli o 10 minut wcześniej.

Tadeusz wysłał najpierw dwóch żołnierzy, którzy wpadli w otwarte drzwi budynku i wrzucili granaty. Wybuch spowodował panikę. Niemcy, ci z parteru, zaczęli zbierać rannych i uciekać. Za tą pierwszą dwójką biegł „Bicz”. Będąc jeszcze przed budynkiem obejrzał się za siebie, aby się upewnić, czy podąża za nim reszta oddziału. I to mu uratowało życie. Jak się okazało, Niemiec usytuowany na dachu budynku strzelił do Bicza. Nasz bohater dostałby kulę w pierś, ale na wpół obróconego ugodziła w lewe ramię. Powstańcy dostali się do budynku rzucając granaty do pokojów i ostrzeliwując się. Huk wybuchów i dym były niesamowite. Niemcy, będący w liczebnej i zbrojnej przewadze wycofali się, tylko ostrzeliwując atakujących. Budynek zdobyli w ciągu godziny.

Pluton 135 pozostał w zdobytym budynku przez kilka dni. Znaleźli tam sporo broni, amunicji oraz żywnosci. Mogli się bronić, ale na odsiecz trudno było liczyć. Oj, było gorąco! Niemcy wysłali czołgi, które ostrzeliwały parter i dolne piętra. Nasz pluton przeniósł się na wyższe piętra. Wiadomo jednak było, że za dzień lub dwa trzeba się będzie ewakuować.

I nadeszła pora ewakuacji z płonącego budynku. Bicz nakazywał swoim żołnierzom, żeby po wyskoczeniu przez okno padali na ziemię i udawali martwych. Groził: „Jak się który ruszy, to go sam dobiję”. Ze zwisającą ranną ręką Bicz skoczył w dół – i złamał sobie nogę. Skaczących po nim dwóch powstańców przyjęli na rozpięte koce – wylądowali szczęśliwie. Tadeusz teraz mógł czołgać się o jednej ręce i jednej nodze. Nadjechał niemiecki czołg. Otworzył się właz . Niemiec rozejrzał się wokoło – widział tylko „zabitych”, ruszył dalej. Przeszkodą dla rannych powstańców był kolczasty płot. Na szczęscie z drugiej strony ulicy pojawiła się dziewczyna z obcęgami. Zrobili wyrwę w płocie, przez którą wydostali się na nieco bezpieczniejszy teren. Tam pojawili się sanitariusze z noszami. Nosili nie tylko rannych, ale też – na rozkaz „Bicza”- zdobytą broń. Straty plutonu były duże: 20 chłopaków zostało zabitych, 13 (wraz z dowódcą) odniosło rany; jedynie siedmiu przeżyło bez większych obrażeń. I tylko ta siódemka poszła dalej do boju – skierowana do innych oddziałów.

Rannych zabrano do szpitala. Jak wspomina Pan Tadeusz, „szpital normalny, elegancki, był tam nowoczesny sprzęt, ale nie działał, bo nie było prądu”. Kurowali się przez kilka tygodni, aż zaczęło się potworne bombardowanie, wtedy przenieśli ich do piwnicy. Tu cementowała się przyjaźń Tadeusza z Bogusławem Ciothem "Janem", kolegą z plutonu, który był ranny w kolano. Wojna ich wkrótce rozdzieliła, odnaleźli się dopiero po wielu latach. Tadeusz wyemigrował do Australii, Boguś do Kalifornii. Kontakt się odnowił dopiero, kiedy nastała era komputerów i poczty elektronicznej.

Bogusław Cioth.Wspomnienia powstańca spisane w 1993 r.

Po upadku powstania „Bicz” dostał się ponownie do niewoli niemieckiej. Na szczęście obóz jeniecki został wyzwolony przez Anglików. Polaków zdolnych do walki kierowano pod granicę holenderską, do Dywizji Pancernej generała Maczka. Tadeusz pracował jako security officer i wsławił się szybkim pojmaniem kilku rosyjskich szpiegów, wysłanych jako czujki przez armię sowiecką, która dochodziła do Berlina. To właśnie w Niemczech Tadeusz poznał Zosię Siedlewską, piękną i inteligentną panienkę, 9 lat od niego młodszą. Była tu razem z mamą; ojciec, redaktor warszawskiej gazety, zginął wcześniej w Polsce.


"Bo to się zwykle tak zaczyna..."


Zosia z Tadeuszem i małym Andrzejkiem

Pewnego majowego dnia Zosia zrobiła sobie zdjęcie: zadumana panienka przy stoliku z kwiatami. I napis na odwrocie: „bo to się zwykle tak zaczyna, sam nawet nie wiesz, jak i gdzie, po prostu wzięła cię dziewczyna, a potem jest już z tobą źle. Kochanemu – Zosia. Walchum 27 maja 1946.” Po uzyskaniu pozwolenia na ślub państwo młodzi zawarli związek małżeński w kaplicy obozu w Walchum. Zachowało się świadectwo ślubu, którego udzielił ks. Kapelan Leon Spychalski, a świadkami byli Zbigniew Proszek z Warszawy oraz ppor Tadeusz Zakrzewski, inżynier rolnictwa, z majątku Szczytniki w województwie poznanskim. W stosach pożółkłych fotek, dużych i małych, Ernestyna wypatrzyła zdjęcie ślubne, na którym widać cztery postacie. Pan Tadeusz bardzo się ze znaleziska ucieszył, bo nawet nie wiedział, że takie zdjęcie ma w swoich zbiorach.

I druga fotogaleria. Czasy współczesne i wizyta w Mascot.

Do Polski się nie wybierali. Matka Tadeusza ostrzegała, by nie wracać do Kraju, bo tam panuje komunistyczny terror. Na legitymacji b. jeńca wojennego z lipca 1945 r. , obok odcisku palca(!) znajdujemy nazwiska i adres najbliższych krewnych w Polsce: mama Bronisława i siostra Halina, Warszawa, ul. Strzelecka 40 m 1. Z tego wynika, że brat Tadeusza, Zbyszek już nie żył. Jak mówi Robert: o tej oświęcimskiej śmierci tata nie lubił opowiadać – jakby chciał to bolesne wspomnienie wymazać z pamięci...

W czerwcu 1947 roku Tadeusz dostaje zaświadczenie o demobilizacji, co daje możliwość starania się o emigrację. A jest już trójka chętnych do emigracji: bo właśnie w tych dniach przyszedł na swiat pierwszy syn Państwa Rackiewiczów, Andrzej. W 1948 roku Zosia dostaje dokument z International Refugee Organisation. Jest to Certificate of Eligibility, dziś już mocno przetarty, złożony na 8 części, prawie rozpadający się. Pod koniec 1949 roku Zosia i Tadeusz z małym Andrzejem dostali wezwanie na emigrację . W roku 1950 na pokładzie „Nelly” wyruszają przez Włochy do Australii. Pamiątką z tego historycznego rejsu są karty okrętowe: karta nr 126 - Tadeusz, karta 127 - 22-letnia Zosia, karta 128 - Andrzejek. W 1952 r. Tadeusz kończy dwuletni obowiązkowy kontrakt na kolei (pracował w dziale telegrafów i telegramów). 23 marca tegoż roku otrzymuje Certificate of Authority to Remain in Australia. Podejmuje pracę w Masonite Corporation w laboratorium jakości badań i rozwoju. Studiuje korespondencyjnie elektronikę. W 1956 roku rodzi mu się drugi syn, Robert – ten który nas teraz gości w swym domu w Mascot.

Z Newcastle państwo Rackiewiczowie przeprowadzają się do Sydney. Tu zaczyna się kariera Pana Tadeusza w amerykańskiej firmie elektronicznej „Bell & Howell Corporation”. Z dokumentów i prasowych wycinków wynika, że Pan Tadeusz był jednym z pierwszych pionierów australijskiej filii tej firmy. Ma w swoim dorobku nawet patent, o którym pisała prasa. Mijają lata. Obydwoje małżonkowie ciężko pracują zawodowo. 2 marca 1968 roku rodzina zmienia nazwisko na RIXON. Nasz dzień w Mascot był chyba jednak za krótki, bo w powodzi innych pytań nie miałam szansy zapytać, dlaczego zmienili nazwisko...choć wiadomo, że masa imigrantów robiła to samo...

Pod koniec 1968 r. roku z „Biczem” kontaktuje się dziennikarz z Tygodnika ITD z prośbą o wspomnienia z Powstania Warszawskiego. Dzięki zachowanym dokumentom (starej kopercie) wiadomo, że Pan Tadeusz w owym czasie mieszkał (w wynajmowanym mieszkaniu) przy 8/1 Douglas St., Randwick. Mieszkał tam jeszcze przez następne 14 lat do 1982 roku, kiedy to trafił do szpitala (odezwały się skutki złych warunków niewoli w stalagu Hohenstein) i postanowił przejść na wcześniejszą emeryturę. Wtedy to przeprowadził się z żoną do miasteczka Parkes, gdzie kupili skromny domek, w którym mieszka do dziś. W tym właśnie domku gościł w listopadzie 1995 r. swego przyjaciela – towarzysza broni, Bogusława Cioth ps „Jan”. Wtedy to właśnie Boguś ofiarował Tadeuszowi książkę Andrzeja Dławichowskiego „135 Pluton AK” z piękną dedykacją.

„Drogiemu Tadzikowi, mojemu byłemu dowódcy 135 Plutonu, na pamiątkę spotkania się po przeszło pół wieku od Powstania Warszawskiego wpisuje się tu z wielką przyjemnością. Cieszę się, że mogliśmy się spotkać na dalekim kontynencie australijskim i wspominać naszą wspólną walkę o wolność Polski. Również wielką przyjemność sprawiło nam poznanie się naszych rodzin. Życzymy Wam Obojgu dobrego zdrowia i wiele szczęśliwych lat. Boguś Cioth „Jan” & Hala. Parkes 15 listopad 1995.”

Ze zdrowiem nie było najlepiej. Życie w miasteczku Parkes mogło być wspaniałe, gdyby nie to, że Pani Zosia, nałogowa palaczka, chorowała na raka. Zmarła w roku 1996. W dwa lata póżniej Pan Tadeusz – z synem Robertem – wybrał się w świat, do Ameryki. W Kalifornii rewizytował Bogusia, który już chyba był emerytem i który może uchylił rąbka tajemnicy ze swej pracy jako inżyniera konstruktora rakiet kosmicznych. Pracował w firmie Lockhead, która produkowała dla NASA. Słyszę, że nazwisko inż. Ciotha – obok innych zasłużonych - znajduje się na metalowej plakietce, którą jedna z misji "Apollo" zabrała na Księżyc. Taka to dziwna wędrówka: z Marszałkowskiej na Srebrny Glob...

W maju 1998 r. Pan Tadeusz otrzymał Krzyż Walecznych przyznany przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Swoje ukochane Virtuti Militari dostał dopiero po 60 latach (w 2012 r.) choć rekomendacja o nadanie Krzyża została napisana tuż po Powstaniu.

„Wniosek do odznaczenia Virtuti Militari plutonowy pchor. „Bicz” Tadeusz Rackiewicz (...) w akcji od 1 sierpnia, w konspiracji od 1941 r. Dzięki i inicjatywie i zdolnościom w pierwszym dniu akcji opanował gmach przy Marszałkowskiej, gdzie utrzymywał się przez 3 dni pomimo wielkorotnych wezwań do poddania się (...) utrzymał się do ostatka w grupie i dopiero po podpaleniu gmachu wycofał się z resztą oddziału. Pomimo zadanych mu ran dowodził oddziałem do chwili umieszczenia rannych żołnierzy w szpitalu. Jako ostatni, jak przystało na dobrego dowódcę, dał się zanieść do szpitala po spełnieniu swego obowiązku”.

Wniosek podpisany 27 wrzesnia m.in. przez Gen. Bora Komorowskiego i rtm Lisowskiego, Komendanta VII Zgrupowania „Ruczaj”. Tekst wniosku z archiwalnych materiałów spisał Andrzej Dławichowski, autor książki pt. „135 Pluton AK VII Zgrupowania Ruczaj i jego kadeckie korzenie”. W książce tej na stronach 188-189 opisano dzieje „Bicza”.

W papierach Pana Tadeusza znajduje się m.in. karteczka zapisana trzęsącą się ręką. Widnieją na niej słowa:

„W roku 1998 nareszcie otrzymałem obiecany „Krzyż Walecznych”. To było późne, ale bardzo przyjemne zdarzenie. Teraz juz 68 lat mija i na drukach istnieje pod numerem 46 opis Krzyża „Virtuti Military” mojego z obawą, że mogę być inną osobą. Załączam więc wiele dokumentów osobistych i parę kart świątecznych wysyłanych dwukrotnie rocznie przez przeszło 12 lat z Warszawy z życzeniami „serdeczne pozdrowienia do Tadeusza „Bicza” od Koleżanek i Kolegów żołnierzy AK „Ruczaj” 135 Plutonu pod adresem „Mr T.A. Rixon, 11 Moon Crescent, Parkes, NSW 2870, Australia.” A na kopertach też są adresy wysyłek z Warszawy. Może to pomoże w uznaniu osoby. Polskie nazwisko jest Tadeusz Aleksander Rackiewicz a w Australii zmiana nazwiska Ted Rixon w dokumencie albo Ted. A. Rixon.”

Krzyż Virtuti Militari, wraz z listem od Prezydenta Bronisława Komorowskiego, został wręczony Panu Tadeuszowi 16 sierpnia 2012 r., o czym wczesniej pisaliśmy w Pulsie Polonii.

Ernestyna Skurjat-Kozek

TRZY ARTYKUŁY:

Widok z miasteczka Parkes

Usmiechnięty Kawaler Virtuti Militari

Virtuti Militari dla Powstańca Warszawskiego

TRZY FOTOGALERIE:

Fotogaleria - Pan Tadeusz, zdjęcia archiwalne

I druga fotogaleria. Czasy współczesne i wizyta w Mascot

I ta sierpniowa fotogaleria z Konsulatu