Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
13 stycznia 2012
Każdy może sobie wydać książkę
o ciekawej inicjatywie Kasi Wasilewskiej

Artysta grafik, twórca m.in. reklam telewizyjnych & ilustratorka książek, Kasia Wasilewska z Qld wyszła z ciekawą inicjatywą, a mianowicie założyła wydawnictwo książkowe Favoryta; daje ono osobom piszącym szansę na opublikowanie swojego dzieła w systemie self-publishing. Co więcej, wydawnictwo Favoryta ogłosi już za kilkanaście dni konkurs literacki "Moja Emigracja". Jakie są zalety self-publishingu? Jak pisze Pani Kasia: "Każdy, kto pisze, może wziąć w swoje ręce los własnego manuskryptu i wyeleminować straty, a nawet odnosić sukcesy i mieć korzyści.Statystyki pokazują, że w samej Australii jest ponad 240 tysięcy prywatnych osób zaangażowanych w pisanie."

Favoryta oferuje nie tylko książki elektroniczne. "U nas będzie można wydać nawet pojedyńczą książkę w formie papierowej. Jest tu też pewna zagwozdka, bo umieszczanie książki w kanale dystrybucyjnym np. Amazon to jedno, a dotarcie z informacja do czytelników, że książka jest do kupienia, to drugie. My będziemy wspierać autorów w tym, jak mogą robić marketing swojej książki."

Tak się składa, że Pani Kasia jest specjalistką w dziedzinie reklamy... z dyplomem szwedzkim! W roku 1990 pojechała do Szwecji, gdzie usłyszała o najlepszej i najdroższej szkole reklamy. Poszła na rozmowę z rektorem, który nie zabronił jej zdawać, ale dał do zrozumienia, że bez znajomości szwedzkiego niewiele zdziała. Mimo to Kasia spróbowała. "Złożyłam prace na egzamin, po czym zostałam wezwana do szkoły, gdzie powiedziano mi, że skoro robię takie dobre prace, to z pewnością opanuje język w czasie wakacji. Studiowałam projektowanie graficzne i ilustracje, ale w kontekście użytkowym, a nie sztuk pieknych, bo Szwedzi mają bardzo pragmatyczny stosunek do sztuki i wszystko u nich musi być lekkie i funkcjonalne... a ja będąc prosto z Polski (gdzie mieliśmy bardziej propagandę niż reklamę), dopiero tu zobaczyłam, że reklama w szwedzkim wydaniu ma duźo finezji i obfituje w poczucie humoru".

Tak więc patrzyła, jak jej nauczyciele robią książki w których cała forma graficzna (a nie tylko okładka) jest wyrazem treści książki. Marzyła, że ona też kiedyś będzie robiła graficzne projekty książek. "To były jeszcze te czasy, kiedy do Szwecji jeździło się na saksy, a nie na studia, więc nie mając ani stypendium, ani rodziny w Szwecji musiałam zapracować na studia. Pracowałam trochę w szpitalu jako pomocnik salowej, ale tez pracowałam dla antykwariusza, który dawał mi do ręcznego kolorowania stare, szesnastowieczne grafiki. To była dla mnie także szkoła emigracji. Po zrobieniu dyplomu wróciłam do Polski, był rok 93, zaczęłam pracę w jednej z pierwszych agencji reklamowych. Wszystko robilismy ręcznie, nie mielismy komputerów, nie korzystalismy jeszcze z internetu, ale panował wśród nas fajny spirit".


W Polsce realizowała również reklamy telewizyjne. "Ten film dla stacji beznynowych Statoil jest mi bardzo bliski, bo to właśnie on znalazł się na liście 10 najbardziej ulubionych telewizyjnych reklam wszechczasów - w swoim czasie dostał też główna nagrodę branżową. Z drugiego zaś filmu jestem bardzo dumna, bo upamiętniał Dzień Uchodźcy ONZ. Był to bardzo fajny projekt pro publico bono. Udało mi się zaprosić do udziału w nim popularnych aktorów i muzyków. Wszyscy pracowali wtedy dla idei, nie dla forsy".

Pani Kasia sprawowała kierownictwo artystyczne produkcji reklam, do których sama pisała scenariusze. "Wyznam pani, że miałam dużą frajdę w wymyslaniu scenariuszy, lubiłam potem też obserwować jak - poprzez wybór aktorów i scenografii i decyzje związane z wyborem reżysera oraz montażem - ten scenariusz zaczyna żyć swoim życiem i w końcu staje się reklamą. Mówiąc tak miedzy nami, byłam świadoma tego, że praca w reklamie to jak sprzedawanie wody nad rzeką: przecież ludzie i tak będą kupować to, czego potrzebują, ale fajnie było produkować te wszystkie zabawne filmy i ogłoszenia prasowe; staralismy się dać ludziom coś więcej niż prozaiczna konsumpcja. Mam wrażenie, że mi się to parę razy udało."


Od 4 lat Pani Kasia mieszka w Australii. Mieszka we wsi nieopodal Brisbane. Hoduje 4 kury, jedna z nich ma na imię Wuwuzela! "Wczesniej, gdy mieszkałam w dużych miastach, to tęskniłam za spokojem i naturą. Teraz gdy mieszkam na wsi - o ironio! - ckni mi się za rytmem dużego miasta. Podobna ironia losu jest to, że przez wiele lat pracy w reklamie zajmowałam się kulturą masową, tworząc sztukę jednorazowego użytku (od reklam ptasiego mleczka, przez babcie na stacji beznynowej, po filmy o proszkach na zgagę), to cały czas marzyłam o tym, aby tworzyć artystyczne książki dla kameralnego grona czytelników - książki, które przetrwają lata."

Australia pozwoliła jej zrealizować te marzenia."Tu na mojej australijskiej wsi tworzę książki dla samopublikujących się autorów z różnych stron świata - i nie ma tu żadnej ironii losu. To tu urodziła się idea konkursu literackiego "Moja Emigracja", bo odkąd sama jestem emigrantką, dobrze rozumiem, że rodzajów emigracji jest tyle, ilu emigrantów. Z moja własną emigracja jest tak, że podchodzę do niej z ciekawością --- i z tą samą ciekawością wygladam wszystkiego, co przyniesie nam konkurs. Nie wiem, co będzie w pokonkursowej książce, o tym zadecydują autorzy i jurorzy. Jedno wiem, że postaram się nadać książce piekną formę graficzną. Mam nadzieję, że nasza książka będzie ozdobą Muzeum Emigracji w Gdyni, w zbiorach National Library of Australia, w wielu bibliotekach oraz domach."




Z Kasią Wasilewską emailowała Ernestyna Skurjat-Kozek