Dzięki rozległemu widokowi z Góry Kościuszki Strzelecki mógł nie tylko ustalić źródło rzeki Murray i ustalić jej dopływy, ale też wytyczyć sobie trasę na południe, gdzie Macarthur spodziewał się znaleźć wspaniałe pastwiska, a Polak przeprowadzić badania. Tak więc po zdobyciu i nazwaniu najwyższego szczytu Australii Strzelecki wraz z Macarthurem i dwoma przewodnikami aborygeńskimi powrócił do Swampy Plains River, gdzie przez te kilka dni James Riley obozował z końmi. Ekspedycja, już bez Jackeya, wyruszyła na trasę 16 marca 1840 r.
W dniu 26 lub 27 marca Strzelecki z towarzyszami zatrzymał się w Numbla-Mungie, na fermie Macalistera. Pod nieobecność właściciela gości podejmował jego bratanek Mathew. Ugościł, zaopatrzył w żywność i sprezentował czajnik obozowy. Pokazał najlepsze miejsca do przeprawiania się przez rzeki, a Charliemu, jako najbardziej doświadczonemu bushmanowi pokazał znaki pozostawione na trasie przez białych osadników. Angusa McMillana, który potem rościł sobie tytuł odkrywcy Gippslandu, akurat wtedy na fermie nie było. Od 6 kwietnia, po przeprawieniu się przez rzekę nazwaną imieniem Rileya, szli już po ziemi nietkniętej nogą białego.
Krajobraz zmieniał się. Skończyły się polany, zaczęły gęste lasy. Trzeba było iść grzbietami gór po skalnej ścieżce. Przez 14 dni przedzierali się przez gęste krzaki. Kiedy konie grzęzły w mokradłach, musieli zdejmować i przenosić bagaże i wyciągać zwierzęta. Na noc przywiązywali pozbawione pożywienia konie do drzew, aby nie uciekły. A konie z dnia na dzień słabły. Nienawykli do pieszej wędrówki eksploratorzy musieli zsiadać z koni, ale i to nie pomogło. Ludzie mogli iść dalej, konie – nie. Trzeba je było zostawić. Ale gdzie? Cofnęli się więc na polanę, gdzie był strumyk i trochę trawy. Tu mogły przetrwać do czasu akcji ratunkowej.
Na polanie zostały nie tylko konie, ale też paki ze zbiorami Strzeleckiego, siodłami i innym dobytkiem. Panowie zabrali ze sobą aparaturą naukową Strzeleckiego, broń, koce i po jednej czystej koszuli. Z resztek mąki upiekli placek, którym się podzielili. Ruszyli w innym niż pierwotnie zaplanowanym kierunku. Trzeba było zrezygnować z badań w okolicach Wilson's Promontory. Postanowili iść w prostej linii na Western Port, gdzie można było uzupełnić zapasy. Zdawało się, że mają przed sobą tylko tydzień wędrówki.
Nie wiedzieli jednak, że czeka ich 22- dniowa głodówka. Z powodu awarii sprzętu, a także trudności pogodowych nie można było robić pomiarów i ustalić położenia. Na dodatek co innego mówiły mapy Mitchella, a co innego Navigation Book. To nie 25, ale 70 mil odległości dzieliło ich od Western Port. A trasa była pioruńsko trudna. Przedzierali się przez plątaninę krzaków tea-tree oil, wysokich traw, paproci, trzcin, pnączy i wierzb płaczących.
Strzelecki, bardziej od innych zaprawiony do pieszych wędrówek, musiał torować drogę młodszym towarzyszom (on miał wówczas 42 lata, Macarthur 26, a Riley zaledwie 19). Rzucał się na ziemię i ciężarem ciała ugniatając roślinność budował ścieżki. I tak szli do przodu centymetr po centymetrze. Marsz utrudniały deszcze.
Po sucharach i boczku zostało tylko wspomnienie. Trzeba było się żywić mięsem upolowanego zwierza. Jak potem pisał Riley do matki, w okolicy było tylko jedno zwierzę zwane monkey lub native bear, rozmiarów małego psa. Był to zapewne miś koala, którego próbowali ustrzelić, a jeśli proch był mokry, to Charley wspinał się na drzewo, aby zdobyć pożywienie. Gdy suchego opału brakowało, zdobyczy nie można było upiec. Jak wspomina Strzelecki, chciwie pożerali surowe mięso „nawet bez soli”.
Tak więc Charley Tarra zyskał sławę nie tylko jako ten, który wybawił towarzyszy od śmierci głodowej, ale też jako ten, który dodawał im otuchy. Ówczesna prasa opisywała leśną scenkę, jak to Charley siedząc na pniu obok Macarthura z afektem zapewniał swego pana, że nigdy go nie opuści: me neber leave you massa.
Doszli do końca trasy wyglądając jak szkielety, nawet Strzelecki. Jak pisał w liście do Adyny, jego ludzie byli reduced almost to extremity, a on sam był bez butów, w porwanym ubraniu, prawie bez spodni. 12 maja znaleźli się nieopodal Western Port. Na trasie napotkali zagrodę osadnika, Alexandra Berry. Ten zaopiekował się nimi. Nakarmił, ugościł. Po kilku dniach Macarthur z Rileyem poszli na fermę R. Massiego, który zaopatrzył ich w buty i inne niezbędne rzeczy. Jak wspominał Massie, nie udało mu się wtedy poznać Strzeleckiego, bo ten, chory z wyczerpania odpoczywał u Berry'ego.
Po kilku dniach kuracji u Berry'ego cała ekipa dotarła do Melbourne. Był 28 maja 1840 roku. Przybycie zdobywców Gippslandu stało się sensacją. Prasa pisała o nich z zachwytem. Wskutek rozgłosu spowodowanego opowieściami o odkryciach oraz o przygodach, zaczęła się masowa inwazja osadników na Gippsland; od strony Melbourne dostęp do pięknej krainy był o wiele lepszy niż od strony Monaro, skąd przybył Strzelecki.
A co się stało w końmi?
Koniuszy Riley w szybkim czasie zorganizował akcję ratunkową. Wyruszył spowrotem na trasę w towarzystwie niejakiego Johna Rutledge, wiernego sługi Charleya i innego Aborygena imieniem Pigeon. Kiedy dotarli na miejsce, znaleźli tylko jednego żywego konia... i trzy szkielety innych. Kolekcjom Strzeleckiego, ani wspólnym bagażom nic się nie stało i szczęśliwie wróciły do właścicieli. Strzelecki wkrótce odpłynął do Tasmanii. Rozpoczynał się nowy etap w jego życiu.
Ernestyna Skurjat-Kozek
Żródła: 1. L. Paszkowski, Sir Paul Edmund de Strzelecki”, Melbourne 1997 2. Port Phillip Herald, The Progress of Discovery 2nd June 1840 3. Port Phillip Herald, The Aborigines, 9th June 1840 4. J. Riley, letter to his mother, Melbourne May 30th, 1840 5. C. Daley, Count Paul Strzeleckis Ascent of Mount Kosciusko and Journey through Gippsland, Victorian Historical Magazine, 19, no 2, December 1941.
|